Górskie trendsetterki. Jak kobiety w XIX wieku promowały turystykę
Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak
[Pierwsze przewodniki po górach napisały kobiety! Steczkowska, Saulsonowa i rozważna turystyka. Czy to jest dziś aktualne?]
Kobiety w górach? Nic w tym dziwnego! Dziś każda z nas czuje się na szlaku zupełnie swobodnie, nawet podejmując trudne zimowe wspinaczki. Ale kiedyś obecność turystek w górach nie była tak oczywista. Było to z jednej strony spowodowane pozorną “kruchością” kobiet, a z drugiej – konwenansami. Kobietom nie uchodziło przecież samotnie zapuszczać się w niebezpieczne góry, nie przystało wchodzić w relacje z obcymi mężczyznami, którymi najczęściej byli górscy przewodnicy i tragarze. Kobiety ubierały się też według niewygodnej mody i od dziecka zachęcane były do innych, mniej ryzykownych rozrywek. Nie mówię tu, rzecz jasna o góralkach, które z konieczności przemierzały górskie ścieżki i od wieków były do tego przyzwyczajone. Skupiamy się dzisiaj na turystkach, czyli takich kobietach, które po górach wędrują dla samego wędrowania.
Bez wątpienia kobiety później niż mężczyźni weszły w wyższe partie gór, a pierwsze takie turystki były po prostu towarzyszkami mężczyzn. W Tatrach damskie wycieczki jeszcze w połowie XIX wieku kończyły się na dolinkach. Nieco inaczej temat ten wyglądał w Karkonoszach, gdzie turystyka była bardziej rozwinięta i szybciej się rozwinęła. Dzisiaj zapraszam Was na wycieczkę po Karkonoszach i Tatrach śladami kobiet, które w pierwszej połowie XIX wieku nie tylko po tych górach chodziły, ale nawet promowały takie wycieczki wśród rodaków.
Pierwsze polskie przewodniki napisały kobiety
Czy wiedzieliście, że pierwsze polskie przewodniki po Karkonoszach i Tatrach napisały kobiety?! Było to w połowie XIX wieku. Pierwszy powstał przewodnik po Karkonoszach autorstwa Rozalii Saulsonowej, zatytuowany Warmbrunn i okolice jego w 38 obrazach zebranych w 12 wycieczkach przez Pielgrzymkę w Sudetach, wydany w 1850 roku. Osiem lat później Maria Steczkowska opublikowała swoje Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin, które – choć nie były przewodnikiem w pełnym rozumieniu tego słowa – pełniły taką funkcję aż do wydania pierwszego przewodnika po Tatrach przez Walerego Eliasza Radzikowskiego. A miało to miejsce dopiero 12 lat później.
Te dwa kobiece dzieła, dwa zbiory wskazówek dla turystów, dotyczyły zupełnie innych pasm górskich, odmiennych warunków uprawiania turystyki, a mimo to można dostrzec pewne punkty styczne – szczególnie jeśli chodzi o promowany przez nie sposób wędrowania.
Karkonoska turystyka kuracyjna pierwszej połowy XIX wieku
Zaczniemy chronologicznie od przewodnika Saulsonowej. Na początek trochę kontekstu. Karkonosze w pierwszej połowie XIX wieku były już górami szeroko dostępnymi dla turystów. Z natury swej są to góry relatywnie bezpieczne, a infrastruktura w postaci dróg, schronisk, barierek i punktów widokowych oraz usług przewodnickich i tragarskich dostępnych na zawołanie sprawiła, że mało kto widział chodzenie po tych górach jako coś ryzykownego. Była to rzecz męcząca, wyzwanie dla ciała i ducha, ale pozbawione pierwotnych zagrożeń w postaci chociażby dzikich zwierząt. Chodzono więc po tych górach tłumnie, a chodzili nawet kuracjusze z pobliskich Cieplic leczący się na mniej lub bardziej poważne choroby. Takie osoby mogły skorzystać, rzecz jasna, z opcji wniesienia na Śnieżkę w lektyce (a w zasadzie na krześle niesionym na dwóch pałąkach przez dwóch przewodników). Ale sporo z tych kuracjuszy po prostu po górach chodziło, do tego stopnia, że było to uważane za coś, co powinno się robić, będąc u wód (o czym pisałam w odcinku o historii zdobywania Śnieżki). Mało tego, wykształciły się już w XIX wieku pewne schematy zwiedzania Gór Olbrzymich, utarte ścieżki i wzorce zachowań turystycznych.
Izabela Czartoryska w Karkonoszach
Dla przykładu przywołam tu pobyt u wód księżnej Izabeli Czartoryskiej, która na początku XIX wieku chętnie odbywała karkonoskie wycieczki. Historyczka literatury, znawczyni problematyki górskiej Ewa Grzęda pisze, że Czartoryska jest modelową turystką-arystokratką: „otwarta na nowe doświadczenia, śmiało pokonuje trudy związane z poruszaniem się w górach, wykorzystując oferowane turystom udogodnienia, […] [jest wrażliwa] na piękno i majestat nieokiełznanej natury. Równocześnie jednak [wykazuje się rozwagą i dbałością o bezpieczeństwo swoje i swoich towarzyszek], co zdecydowanie sytuuje ją nie tyle w gronie lubiących ryzyko eksploratorów, a świadomych i uważnych turystów. O takim świadomym wchodzeniu w rolę turysty, odwiedzającym Karkonosze, a zatem góry, które na początku XIX w. miały już wytyczone szlaki pieszych wędrówek, na których znajdowały się obiekty i zjawiska natury uznawane za wyjątkowo atrakcyjne osobliwości, świadczy […] trasa wycieczki opisanej przez Czartoryską. Od wodospadu Szklarki prowadziła ona do wodospadu Kamieńczyka, dalej na Śnieżne Kotły i do wodospadu Łaby. Po drodze zarówno księżna, jak i towarzyszące jej osoby zbierały ametysty, a główny posiłek zjedli w jednej z boud”.
Dlaczego Saulsonowa napisała pierwszy polski przewodnik po Karkonoszach
Podobnych wycieczek odbywano na początku XIX wieku całe mnóstwo. I na takim tle w 1850 roku pojawia się przewodnik Rozalii Saulsonowej. Nie był to pierwszy przewodnik po Karkonoszach w ogóle, bo przecież góry te, leżące wtedy na ziemiach pruskich i czeskich, miały już w tych krajach swoich piewców i znawców. Ale jeśli chodzi o Polskę – jeździło tam dużo Polaków, a mimo to oryginalnie polskiego przewodnika do tej pory nie było. Saulsonowa we wstępie tłumaczy:
„Pobyt mój kilkumiesięczny u wód Warmbruńskich i częste wycieczki w góry Olbrzymie zrodziły we mnie życzenie zatrzymania w pamięci więcej jak powierzchownego wrażenia obrazu czarownych okolic; lecz daremnie szukałam ich opisu w języku ojczystym. Przedsięwzięłam więc sobie [usunąć] tę niedogodność dla rodaków moich, Warmbrunn zwiedzających, […] którym te strony pod względem historycznym przecież nie są obce.”
Jak wędrować po Karkonoszach wg Rozalii Saulsonowej
W przewodniku przedstawione zostały propozycje krótkich jednodniowych albo półdniowych wycieczek wychodzących coraz dalej od cieplickiego uzdrowiska. Wycieczki są ułożone stopniowo od najłatwiejszej do najtrudniejszej. Idąc za wskazówkami autorki, nawet nieobyty z górami kuracjusz miał więc szansę zaaklimatyzować się odpowiednio i nabrać wprawy przed ostatnimi wyprawami już w wyższe partie gór.
Autorka otacza czytelnika opieką, stara się go nie zniechęcić do podejmowania coraz większych trudów. Opisy groźnych skał i przepaści przeplata wzmiankami o sielskich halach i malowniczej roślinności. Nie ostrzega przed trudnościami terenu i niepogody, bo zakłada, że czytający skorzysta, tak jak i ona, z usług przewodnika, a może nawet tragarza. Saulsonowa wyraźnie pisze na przykład, żeby idąc na Śnieżkę, zacząć od wynajęcia przewodnika w Karpaczu.
Adresatem książki jest więc turysta amator, na pewno nie wyczynowiec. Przychodzi tu na myśl turystyka współcześnie nazywana rodzinną albo popularną – maksymalnie wykorzystująca udogodnienia i atrakcje. I choć opisane wycieczki prowadzą nawet w najwyższe partie gór, nie czuć tu wysokogórskiego zadęcia. Takie intensywne, bardziej sportowe wędrowanie stoi wręcz w kontrze do tego zaproponowanego przez Saulsonową, o czym świadczy fragment wstępu:
„Nie pisałam […] dla tych, co jednym ciągiem Sudety zwiedzają, lecz wyłącznie dla osób bawiących u wód tutejszych, chcących bez nadwerężania zdrowia korzystać z piękności okolic Warmbrunnu”.
Odbywanie sugerowanych i opisanych przez Saulsonową wycieczek ma być przyjemnością samą w sobie, a miłe doświadczenia pogłębiać może chociażby znajomość rozmaitych ciekawostek przyrodniczych i kulturowych dotyczących oglądanych miejsc i obiektów. Dzięki takiemu nagromadzeniu informacji, szczególnie historycznych, przyrodniczych i etnologicznych, turysta ma mieć jeszcze więcej miłych bodźców.
Znawca literatury górskiej Jacek Kolbuszewski zauważał, że „Saulsonowa była […] niezłym psychologiem i orientowała się dobrze, że dla nieprzywykłego do wysokogórskich widoków pewne typy doznań mogą być męczące, a zatem polecała taki sposób obserwowania krajobrazu, w którym różne typy wrażeń dopełniały się wzajemnie, zaś wrażenia typu >miłego< eliminowały zmęczenie grozą”.
W przewodniku Saulsonowa uwzględniła wycieczki na zamek Chojnik, na Wysoki Kamień, Krzyżną Górę, Bobrowe Skały, do wodospadów Szlarki i Kamieńczyka, a nawet Huty Józefina w Szlarskiej Porębie. Autorka opisuje także inne „kultowe” miejsca w Karkonoszach jak Kościół Wang w Karpaczu. Odbywa i relacjonuje dwie wyprawy w wysokie góry: z Hali Szrenickiej przez Śnieżne Kotły i Wielki Szyszak do Jagniątkowa oraz z Karpacza przez Hampelbaude (dziś Strzecha Akademicka) i Lucni Baudę na Śnieżkę i do Kowar.
„Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin” Marii Steczkowskiej
Podobnie kompleksowo, tym razem do tematu Tatr podeszła w swoich Obrazkach Maria Steczkowska. U niej też znajdziemy opisy rozmaitych miejscówek, z których każdy znajdzie coś dla siebie. Pisze o samym Zakopanem, Jaszczurówce, Gubałówce i Kuźnicach. Zdaje obszerne relacje z wycieczek w tatrzańskie doliny: Kościeliską, Małej Łąki, Białej Wody czy ku Dziurze. Omawia też swoje wysokogórskie eskapady – wszystkie podejmowane rzecz jasna w towarzystwie przewodników. Możemy u niej przeczytać o wycieczce na Czerwone Wierchy, Krzyżne, Wołowiec oraz Krywań. Było to dzieło przełomowe, może trochę bardziej niż przewodnik Saulsonowej, bo ten drugi zbierał po prostu i opisywał dominujące zwyczaje karkonoskich turystów. Steczkowska pisała natomiast trochę w opozycji do panującej mody.
Kobiety w Tatrach w pierwszej połowie XIX wieku
Tu znów chciałabym Wam najpierw zarysować kontekst. O ile w Karkonoszach już w XVII czy XVIII wieku kobiety zdobywały Śnieżkę, w Tatrach – górach wyższych, bardziej dzikich i niedostępnych, a przez to także niebezpiecznych – turyści w ogóle (czyli mężczyźni) pojawili się w większych liczbach dopiero w XIX wieku. A więc na początku tego stulecia, kiedy dla mężczyzn zagłębianie się w wyższe partie Tatr było jeszcze wyzwaniem, kobiety zostawały na bezpieczniejszych ścieżkach. Uprawiały turystykę popularną – wygodną i uznaną w szerokich kręgach. Do Zakopanego albo innych pobliskich kurortów, np. do Szczawnicy, jeżdżono już wtedy tłumnie, bo z różnych względów było to zajęcie bardzo modne. Wspominam o tym w odcinku „Dlaczego jeździmy do Zakopanego?”. Panie wypoczywające u stóp Tatr chętnie chodziły, a może raczej spacerowały po dolinkach, dawały się zawieźć do Morskiego Oka.
Łucja Rautenstrauchowa w Tatrach
Za przykład niech posłuży nam Łucja Rautenstrauchowa, która w 1844 roku wydała drukiem relację ze swej podróży po Tatrach i Pieninach pt. Miasta, góry, doliny. Przebywała ona w Szczawnicy, skąd wybrała się na wycieczkę do Bukowiny, Doliny Rybiego Potoku. Tam pływała tratwą po Morskim Oku i zobaczyła Czarny Staw. Drugą odnogą jej tatrzańskiej wyprawy było zwiedzenie Zakopanego i Doliny Kościeliskiej. Miała się ona jeszcze wybrać do Doliny Pięciu Stawów, ale… sami posłuchajcie co ostatecznie w tym temacie postanowiła:
„Ta ostatnia pielgrzymka piesza (bo już tam inaczej podróżować niepodobna), zabiera dni cztery do pięciu. Takie utrudzenie odstraszyło nas; zdawało się nad nasze siły. Zgodzono się przestać na czarnym stawie, a potem w inną stronę zwrócić kierunek wędrówki naszej. Słyszeliśmy bowiem, iż z tych dwóch stawów (morskiego oka i czarnego) można powziąć wyobrażenie i o tamtych, które się niczym szczególniejszym nic różnią, prócz wysokością położenia swego”.
Badaczka tatrzańskiej literatury kobiecej, Anna Pigoń komentuje ten fragment: „Autorka ceni sobie wygodę i nie decyduje się na męczące wędrówki. To właśnie jest powodem, dla którego rezygnuje z projektowanej trasy do Pięciu […] Stawów”. Pigoń zauważa też, że Rautenstrauchowa chce „zobaczyć jak najwięcej tatrzańskich miejsc, by wzbogacić swoje doświadczenia. Nie ma jednak ambicji zdobywczych, nie dąży do pokonywania własnych słabości”.
Wycieczka do Doliny Pięciu Stawów
Ten fragment posłuży nam za idealny kontrapunkt, bo zupełnie inaczej o odwiedzeniu Doliny Pięciu Stawów pisała 12 lat później Maria Steczkowska. Zdecydowała się ona na tę wymagającą wycieczkę z Bukowiny przez Roztokę, Siklawę, Dolinę Pięciu Stawów i Morskie Oko. Co prawda będąc na wysokości Suchej Roztoki, tam gdzie dziś stoi schronisko, Steczkowska zawahała się. Wystraszyły ją „dzikie opoki piętrzące się […] stromo i groźnie, spomiędzy których wypada spieniony potok”. Przypomniała sobie znane jej opisy i opowiadania o tatrzańskich przepaściach, „nad którymi z niebezpieczeństwem życia przechodzić trzeba”. I z tego wszystkiego już miała odpuścić, ostatecznie jednak przemogła się i nie żałowała, bo szybko nabrała nowych sił, zainspirowana do dalszej wędrówki pięknem krajobrazu.
Trudności przyniósł znów fragment trasy między zachwycającą Siklawą a Doliną Pięciu Stawów. Autorka jednak za wszelką cenę starała się swoją relacją nie zniechęcać i nie straszyć potencjalnych przyszłych turystek, pisała więc: „Od wodospadu dopiero rozpoczyna się podróż rzeczywiście mozolna i trudząca, zwłaszcza dla nieprzywykłych do podobnych wypraw. Wspinając się dosyć stromo po płytach skalistych, oślizłych od wody, stanęliśmy wkrótce w dolinie Pięciu Stawów, najdzikszej na północnej stronie Tatrów. Żeby jednak opisem moim nie dać powodu do przesadzonego wyobrażenia o trudach z jakimi doliną Roztoki i obok wodospadu Siklawej Wody dochodzi się do doliny Pięciu Stawów, winnam tu nadmienić, iż węgle wypalane w dolinie Roztoki, na wózkach stamtąd wywożą; [dodatkowo] […] tą samą drogą, którąśmy dążyli do Pieciu Stawów, z tamtejszego szałasu spieszyło dwóch juhasów z koniem, obładowanym obońkami z mlekiem i serem […]. Gdyby nie naoczne przekonanie, nigdy bym nie była uwierzyła, iż obok wodospadu Siklawej Wody koń zdoła wyjść lub zejść. Stąd więc wnosić można, iż gdzie koń zejdzie, tam dla człowieka żadnego nie ma niebezpieczeństwa”.
Z drugiej strony, Steczkowska nie namawia, nakazuje ostrożność i mądre dopasowywanie turystycznych tras do własnych możliwości. Relacja z powyższej wycieczki zakończona jest dopiskiem, w którym czytamy, że jeśli ktoś się obawia wycieczki do Pięciu Stawów, może spokojnie poprzestać na zwiedzeniu Morskiego Oka, do którego można dojechać na góralskich wózkach. Dalej autorka radzi, żeby nawet przy tej krótszej opcji poprzedzić wycieczkę noclegiem w Bukowinie, bo przy starcie z Zakopanego czasu nie starczy i trzeba będzie nocować przy Morskim Oku, co zwłaszcza dla kobiet jest niewygodne i naraża na przeziębienie, bo szałas stoi na samym brzegu jeziora, jest lekko podniszczony, a przez to nie ochroni wcale od wieczornego chłodu.
Feministyczna turystyka Steczkowskiej
Widzicie zatem, co Steczkowska próbowała osiągnąć swoim przewodnikiem, a jeśli jeszcze tego nie widzicie, to posłuchajcie, co na ten temat pisała sama autorka:
„Doznając w Tatrach tyle przyjemności, tyle wzniosłych i niezapomnianych wrażeń, pragnęłam aby jak najwięcej rodaków moich poznało piękności swej rodzinnej ziemi, bo wtedy pewno nie tak skwapliwie biegliby pod obce nieba szukać wrażeń, które we własnym znaleźć mogą kraju. Ta obojętność zwłaszcza kobiet na cudne gór naszych widoki, budziła we mnie mimowolne uczucie żalu, a zarazem nasuwała pytanie, jaka być może tego przyczyna? Było nią, jeżeli się nie mylę, przesadzone wyobrażenie o trudach i niebezpieczeństwach nieodłącznych od każdej wycieczki w nasze góry, do których nie przecisnął się jeszcze przemysł i cywilizacja. Mężczyźni wracający z takiej przejażdżki, czy to dla popisania się z własną odwagą, czy też zbyt mało [myśląc] […] o naszych siłach i wytrwałości, zamiast zachęcać, straszyli nas przesadnym opowiadaniem o zawrotnych przepaściach, skalistych turniach, na które z niebezpieczeństwem życia piąć się trzeba; o zaspach śniegu, […] nawet o mrozach i tysiącznych niewygodach na jakie się tam zwiedzający naraża. A gdy nawet pomimo to wszystko, przyszła komuś chęć puszczenia się na los szczęścia w te niby niedostępne góry, nie łatwo było wywiedzieć się w jaki sposób najdogodniej i najprzyjemniej odbyć można podobną wycieczkę, bo każdy inną wskazywał drogę, każdy inaczej doradzał, jak to nam samym się zdarzyło przy pierwszej w Tatry podróży. Prócz dzieł opisujących Tatry pod naukowym względem i rzadkich artykułów rozrzuconych po czasopismach, […] nie było żadnego podręcznego dziełka, żadnego opisu, który by dał poznać piękności gór naszych, a zarazem wskazał najwłaściwszy sposób ich zwiedzenia”.
Wydaje mi się, że tego wstępu nie trzeba nawet komentować. Mamy tu wyraźnie wskazane:
- niezrozumienie dla kobiet, które nie chcą po Tatrach chodzić,
- zarzut wobec mężczyzn, którzy kreując się na wielkich zdobywców, ubarwiają swoje relacje, niepotrzebnie strasząc i zniechęcając panie.
Steczkowska chciała znaleźć sposób na najdogodniejsze i najprzyjemniejsze odbycie tatrzańskich wycieczek, a zauważając braki informacyjne w tym zakresie, postanowiła sama takie sposoby turystkom wskazać. Żeby było to możliwe autorka odważnie i dogłębnie poznawała Tatry, zapuszczając się w wyższe ich partie, co było przełomowe, bo wcześniej kobiety zwiedzały te góry raczej tak, jak wspomniana Rautenstrauchowa, czyli stroniąc od ryzyka i większego wysiłku. Traktowały też one te góry jako coś co trzeba jednorazowo zobaczyć, zaliczyć. Tu Steczkowska także różniła się od poprzedniczek, wracając w Tatry wielokrotnie.
Wycieczka na Krywań
Podjęła się nawet trudnej wyprawy na Krywań z Zakopanego przez Goryczkową i Ciemne Smreczyny. Podróż przebiegła bez problemów, choć trwała kilka dni i wiązała się z nocowaniem w prowizorycznych szałasach. Ekipa prowadzona przez znanego przewodnika Jędrzeja Walę nie dotarła co prawda na szczyt Krywania, co było spowodowane złą pogodą. I tutaj chciałabym się na chwilę zatrzymać, bo uważam to za bardzo ciekawe, że będąc blisko szczytu, wędrowcy nie zdecydowali się na jego zdobycie, Steczkowska pisze o tym w tych słowach:
„Przebyliśmy znaczny kawał po ogromnych złomach granitu dość przykro pod górę; ale iść dalej nie było po co. Już nie mgły ale chmury przepływały nad głowami naszymi i gęściły się około szczytu, który utonął w nich bez śladu. Wdzierać się dalej na górę bez żadnej nadziei rozległego stamtąd widoku i jedynie dla tego, żeby powiedzieć, że byliśmy na szczycie Krywania, byłoby nierozsądkiem. Dwie godziny przesiedzieliśmy pod szczytem w nadziei, że mgły się rozejdą; ale napróżno! wierch Krywania nie ukazał nam się ani na chwilę.”
Co tu widzimy? Brak sportowych ambicji i całkowite podporządkowanie wycieczki poszukiwaniu przyjemności. Oglądanie widoków miało być właśnie taką przyjemnością i tylko dla niego zdobywano szczyty. Brak widoków zupełnie odbierał sens mozolnemu wdrapywaniu się na szczyt. I, szczerze mówiąc, trochę Steczkowską rozumiem, bo gdybym miała znowu pokonywać ostatnie podejście na Krywań i nie dostać w zamian wspaniałej panoramy, byłabym szczerze zawiedziona. Ale ja tak już chyba mam, że bliżej mi w mojej filozofii turystycznej do XIX-wiecznych panien niż współczesnych taterniczek. Ciekawa jestem, jak to wygląda u Was? Czy pasuje Wam sposób chodzenia po górach proponowany przez nasze dzisiejsze bohaterki? Dajcie znać!
Wracając do wycieczki Steczkowskiej na Krywań – w podsumowaniu wysnuwa ona interesujące wnioski, które wyraźnie wskazują nam, gdzie, wg autorki, leżała granica wycieczek odpowiednich dla kobiet. Stwierdza, że dla niej ta kilkudniowa wędrówka, pomimo nieosiągnięcia celu, była cennym i przyjemnym przeżyciem. Przyznaje też jednak, że była to podróż „nadto trudząca dla kobiet”. Sama nie natrudziła się aż tak bardzo, ale zauważa przewidująco, że gdyby w trakcie zepsuła się pogoda, wycieczka stała by się dużym utrapieniem. Widać tu typowo kobiecą rozwagę i uważność.
Podsumowanie
Obie autorki chcą zachęcać kobiety i kuracjuszki do podejmowania dłuższych i krótszych górskich wycieczek. Swoimi publikacjami obalają mit, że turystyka górska musi być niebezpieczna i niewygodna. Saulsonowa przeciwstawia sobie dwa sposoby podróżowania: jeden polegający na bardziej wyczynowym zwiedzaniu Sudetów – za jednym zamachem, czyli, jak można wnioskować – bardziej sportowo; drugi sposób to natomiast ten zaproponowany przez nią, czyli umożliwiający spokojne i pełne przyjemności zwiedzanie okolic Cieplic „bez nadwerężania zdrowia”. Przecież pisała ona swój przewodnik przede wszystkim dla kuracjuszy! Czyli autorka wpisuje swoją wizję turystyki gdzieś pomiędzy wyczynowy hiking a kuracyjne spacery. Podobnie Steczkowska odżegnuje się od nadmiernego ryzykanctwa i turystyki wyczynowej. Bo choć podejmuje się i zachęca swoje czytelniczki do bardziej wymagających i dłuższych wypraw, to ma w tym mądry umiar, pozwalający na zachowanie przyjemności z chodzenia.
Steczkowska wprost wyraża swego rodzaju apel do kobiet – przyjeżdżajcie, nie bójcie się, dacie radę, będzie fajnie. Saulsonowa nie musi. Dlaczego? Bo kobiety po Karkonoszach chodziły już od XVII wieku, nie był to zatem przełom feministyczny. Przewodnik Saulsonowej pełnił raczej funkcję popularyzatorską, kierując zachęty i porady do kuracjuszy, będąc dowodem na istnienie w pierwszej połowie XIX wieku pewnej uzdrowiskowej mody, której istotnym elementem było chodzenie po górach.
Mimo tych różnic między przewodnikami, w obu można zauważyć, co bardzo pozytywne, że od początku popularyzacji turystyki górskiej wśród Polaków mieliśmy silne głosy promujące uważność i świadome wędrowanie. Dopasowywanie wycieczek do własnych możliwości, korzystanie z dostępnych udogodnień i stronienie od podejścia ambicjonalnego – tak często przyciągającego kłopoty. Polecam Waszej uwadze obie te książki. Są dostępne w wersji cyfrowej w Polonie. Linki zostawiam poniżej.
Podążając za wskazówkami Saulsonowej, oglądając Tatry oczyma Steczkowskiej – można dojść do ważnych przemyśleń na temat własnej filozofii turystycznej. Bo po co Wy chodzicie w góry? Dla sportu? Czy dla przyjemności?
Literatura:
- R. Saulsonowa, Warmbrunn i okolice jego w 38 obrazach zebranych w 12 wycieczkach przez Pielgrzymkę w Sudetach, Wrocław 1850.
- Link do tekstu: https://polona.pl/preview/23fd19d7-6fba-49c5-860d-cbd7a3eb7143
- M. Steczkowska, Obrazki w podróży do Tatrów i Pienin, Kraków 1858.
- Link do tekstu: https://polona.pl/preview/2a9e44c5-d0f1-4411-a765-2c1aee18365d
- M. Steczkowska, Obrazki w podróży do Tatrów i Pienin, Kraków 1872.
- https://polona.pl/item-view/79769a32-50de-4d1e-b624-b85e37e89bdf?page=4
- Ł. Rautenstrauchowa, Miasta, góry, doliny, t. 1, Poznań 1844.
- T. Steć, W. Walczak, Karkonosze. Monografia krajoznawcza, Wrocław 1962.
- I. Łaborewicz, Najstarszy polski przewodnik górski, “Karkonosze” 1991, nr 4.
- T. Przerwa, Wędrówka po Sudetach. Szkice z historii turystyki śląskiej przed 1945r., Wrocław 2005.
- J. Kolbuszewski, Krajobraz i kultura. Sudety w literaturze i kulturze polskiej, Katowice 1985.
- J. Kolbuszewski, Kilka uwag o dawnych wycieczkach na Śnieżkę w Karkonoszach, „Góry – Literatura – Kultura” 2017, t. 11.
- A. Pigoń, Kobiety w literaturze o Tatrach do 1939 roku, rozprawa doktorska, Wrocław 2021.
- A. Pigoń, Góralki, taterniczki, turystki. Kobiety w literaturze o Tatrach do 1939 roku, Kraków 2022.
- E. Grzęda, M. Kościelniak-Woźniak, From Travel Journals to the First Polish Guide to the Karkonosze Mountains. Polish Women as Nineteenth-Century Promoters of Tourism in the Karkonosze and Elbe Sandstone Mountains, wystąpienie konferencyjne, [manuskrypt], Wrocław 2024.
Pozostałe wpisy:
Obrazki z podróży po Beskidzie Śląskim
W tym odcinku przedstawiam moje subiektywne obrazki z Beskidu Śląskiego. Opowiadam o tym, co mnie zaintrygowało i zainspirowało, kiedy przygotowywałam się do wycieczki po tym paśmie. Znajdziecie tu trochę informacji o historii śląskiej góralszczyzny, początkach i rozwoju turystyki w Beskidzie Śląskim i na pogranicznych Kysucach. Poruszam też zagmatwaną kwestię regionalizacji Beskidu Śląskiego, który przed 1968 sięgał dużo dalej niż teraz.
Czytaj dalej →O szlakach turystycznych
Zastanawiacie się czasem, idąc górskim szlakiem, skąd on się wziął? Dlaczego prowadzi akurat tak a nie inaczej i kto go stworzył? W tym odcinku opowiem Wam o historii znakowania oraz prowadzenia pierwszych turystycznych dróg w polskich górach. Dowiecie się trochę o początkach zorganizowanej turystyki zarówno w Karpatach, jak i Sudetach. Do tematu podeszłam holistycznie, chcąc Wam pokazać, jak odrębne przed wojną systemy szlakowe zostały scalone przez PTTK do dzisiejszej formy.
Czytaj dalej →