O pierwszych “turystach” w Tatrach

Cover Image for O pierwszych “turystach” w Tatrach
/podcast

Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak

Słuchaj w Spotify:
Oglądaj na YouTube:
Górskie Historie tworzę od A do Z sama i udostępniam bezpłatnie. Możesz wesprzeć mnie w tym, fundując mi "wirtualną kawę“. Twój gest pomoże mi przygotowywać dla Ciebie więcej rzetelnych treści 🙂
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czy wyobrażacie sobie Tatry bez turystów, schronisk i szlaków? Zamiast tego dzikie góry, siedlisko pasterzy, zbójników, górników, poszukiwaczy złota i demonów. Uzupełnijcie ten obrazek postacią eleganckiego, XVIII-wiecznego mężczyzny z wyższych sfer, który śpi przy ognisku, uzbrojony we flintę i barometr, żeby rano wspiąć się na Łomnicę. W tle widać pasące się owce i górników w pocie czoła wynoszących urobek z szybów.

W tym odcinku przeniesiemy się w czasie, żeby zrozumieć prapoczątek turystyki w Tatrach. Sięgniemy dalej niż do Chałubińskiego i Witkiewicza. Spojrzymy na pierwszych tatrzańskich „turystów”, czyli naukowców, którzy przyczynili się do dalszego poznania i popularyzowania tych gór. W jaki sposób? Chociażby obalając mit, jakoby były to góry wyższe od Alp, a nawet – najwyższe na świecie.

Mam na imię Marysia, a to są Górskie Historie.

Dzikie i groźne, czyli Tatry w XVIII wieku

Jak się spodziewacie, Tatry w XVIII wieku były górami innymi niż są obecnie. Przede wszystkim jeśli chodzi o ich turystyczne zagospodarowanie i udostępnienie. Tak naprawdę o rozwoju turystyki tatrzańskiej, szczególnie po stronie polskiej, mówi się dopiero w wieku XIX. Wiek wcześniej ta turystyka dopiero zaczynała kiełkować. I to tylko w wybranych, bardziej dostępnych regionach.

Było tak z kilku powodów. Po pierwsze – i najważniejsze – do XVIII wieku nikt „przy zdrowych zmysłach” nie zapuszczał się w jakiekolwiek góry, bo było to, najprościej mówiąc, niepotrzebne. Góry były przeszkodą na drodze, brzydkim i niebezpiecznym zwaliskiem skał, zaburzeniem malowniczości, wybrykiem natury. Po drugie – nie było map, przewodników ani innych wiarygodnych źródeł informacji, które mogłyby przygotować potencjalnego (szalonego) turystę do takiej wyprawy. Po trzecie – turystyka jako taka nie była spopularyzowana, podróżowano, co prawda, ale w jakimś celu, najczęściej religijnym, finansowym albo zdrowotnym.

Nie znaczy to, że w Tatrach przed XVIII nie spotkalibyśmy człowieka. Nie byli to jednak turyści, a raczej ludność lokalna, górale, którzy w góry chodzili, jeśli czegoś w nich szukali – najczęściej zarobku. Kogo jeszcze można było spotkać w Tatrach do XVIII wieku włącznie? Łowcę kozic, poszukiwacza skarbów, górnika, pasterza albo zielarza. Nie zapominajmy też o zbójnikach, którzy faktycznie się w tych górach ukrywali, również wykorzystując je poniekąd do działalności zarobkowej.

Dopiero koniec XVIII wieku przyniósł widoczną zmianę, spowodowaną przede wszystkim naukowym i odkrywczym zainteresowaniem górami. Zmianę polegającą na stopniowym otwieraniu się gór na turystów i turystów na góry. W dużym skrócie: w wyniku przeprowadzanych w XVIII wieku badań w Tatrach, podczas rozmaitych wypraw naukowych badaczy z całej Europy, góry te zostały poznane i oswojone. Wtedy powstały pierwsze panoramy Tatr, a potem pierwsze mapy. Ustalono nazwy wielu szczytów, które do tej pory były tylko umowne. Szczyty też zmierzono (mniej więcej), co pozwoliło rozprawić się z mitem o ich niebotycznej wysokości. Mitem odstraszającym ludzi od zagłębiania się w nie. Napisano też wtedy kilka istotnych dzieł z pogranicza nauki i krajoznawstwa, które niosły w świat informacje o tym, jak wyglądają Tatry „od środka”: jak można w nie wejść, zwiedzić je, zdobyć najwyższe szczyty i – co ważne – wrócić z takiej wyprawy bez szwanku.

A dalej? Dalej nastąpiła stopniowa popularyzacja tych gór. Bo im więcej ludzie o nich wiedzieli, tym bardziej chcieli je zobaczyć. Niedługo później, bo już w pierwszej połowie XIX wieku, Tatry stały się modnym kierunkiem wycieczek i przedmiotem wielu tekstów – użytkowych i literackich. Machina ruszyła, przyjeżdżało w nie coraz więcej turystów i dla nich powstawały konieczne udogodnienia – szlaki, usługi przewodnickie, pensjonaty i schroniska. Ale o tym opowiedziałam Wam już w odcinku #7.

Dla dzisiejszej historii ważne jest to, że Tatry, jakie znamy dziś – otwarte na turystów, z dobrze wyznaczonymi szlakami, schroniskami i tłumem ludzi – to jest krajobraz, który wytworzył się dopiero po XIX wieku. Nas interesuje natomiast, co działo się w Tatrach wcześniej. Wyobraźmy więc sobie te same skaliste turnie, głębokie przepaści, długo utrzymujące się śniegi i rwące potoki, tylko bez infrastruktury turystycznej, bez tłumów ludzi. Słychać w nich pobekiwanie kierdli owiec, pasterskie pieśni, szczęk górniczych kilofów i pomruki zaklęć, którymi poszukiwacze złota odganiali strzegące skarbów demony. Mało tego! Dodajmy do tego obrazu kolejne elementy magiczne. Bo musicie przyznać – skalista pustka Tatr mogła sprzyjać legendom i baśniom. Dlatego mieszkańcy okolicznych miejscowości bardzo poważnie traktowali różne doniesienia o smokach, biesach i strzygach. Zresztą w te opowieści wierzyli nie tylko górale z obu stron Tatr, ale też – i to jest już znacznie istotniejsze – ówcześni naukowcy. Ci z XVII, a nawet XVIII wieku. W ich rozprawach znaleźć można informacje o rozmaitych magicznych zjawiskach, np. o tajemnym połączeniu Morskiego Oka z morzem, przez które na powierzchni tego jeziora miały pojawiać się wraki okrętów. O tym czytamy w niejednym tekście jak na tamte czasy mającym status naukowego. Co gorsza, te „naukowe” teksty niewiele mówiły o rzeczywistym krajobrazie, faunie, florze i innych ważnych aspektach tych górskich terenów. Z tego powodu śmiałek wybierający się w Tatry przez długi czas nie mógł przygotować się do takiej wyprawy, bo nie za bardzo miał jak. A źródła, z których korzystał, mogły wręcz wprowadzić go w błąd, powtarzając rozmaite ludowe doniesienia i przekonania.

Dlaczego ludzie zaczęli chodzić w góry?

Wiemy już, jak wyglądały Tatry w XVIII wieku. To teraz czas odpowiedzieć na pytanie, które na pewno nasunęło się Wam w międzyczasie: po co w ogóle człowiek wchodził w te góry, skoro były takie odpychające, niezbadane i niebezpieczne? Ano właśnie dlatego, że były niezbadane! Wiek XVIII był czasem rozwoju zainteresowania naukami o ziemi, historią naturalną, naukami przyrodniczymi. Powstały wtedy takie dyscypliny jak m.in. geologia, geografia czy mineralogia. Z większym zainteresowaniem zaczęto przyglądać się roślinom i zwierzętom. Na fali oświeceniowych prądów myślowych dążono do jak najpełniejszego poznania świata, w którym żyjemy. Również góry stały się ważnym polem badań, ponieważ w ich strukturze próbowano odczytać historię ziemi. Ludzie nauki zorientowali się, że skały zdradzają, co przeszła nasza planeta i co ukształtowało ją w znanej współczesnemu człowiekowi formie. Dlatego też obok kolekcjonowania rzadkich okazów roślin i minerałów (które też najlepiej było zbierać w terenach odległych i nieprzystępnych, np. górach), XVIII-wieczny badacz chętnie szukał wskazówek dotyczących historii planety zapisanych w skałach.

W ten sposób pierwszymi tatrzańskimi „turystami” byli naukowcy, którzy w górach szukali odpowiedzi na rozmaite pytania i chcieli eksplorować je dla przyszłych pokoleń. Trzeba jednak przypomnieć, że to nie Tatry były najważniejszymi górami dla europejskiej nauki – zdecydowanym faworytem były Alpy. To tam rozpoczęła się moda na niebezpieczne wysokogórskie wycieczki. Były to zresztą wycieczki dość specyficzne. Przede wszystkim dlatego, że wybierający się na nie śmiałkowie dosłownie przecierali szlaki, nie mieli doświadczeń wysokogórskich, żadnego sprzętu ani wiedzy o tym, jak taka wyprawa powinna wyglądać. Podczas wspinaczki dążyli więc do odtworzenia wygód, do których byli przyzwyczajeni na co dzień. Ich celem było zbadanie, poznanie i opisanie gór, a do tego bezpieczny powrót. Na logikę – żeby to osiągnąć, trzeba było stawiać się w możliwie najmniej groźnych sytuacjach i pozwolić sobie na maksymalnie dużo komfortu.

Jako przykład – choć nieco przerysowany – weźmy wyprawę badawczą na Mont Blanc Horace’a-Benedicta de Saussure’a z 1787 roku. Aby zdobyć najwyższy szczyt Alp i dokonać na jego szczycie rozmaitych badań i obserwacji, Szwajcar ruszył w towarzystwie aż 18 przewodników. Nieśli oni dla niego łóżko, kilka zmian garderoby, ogromne zapasy picia i jedzenia, a do tego cały zestaw instrumentów badawczych. Żeby pan de Saussure zbędnie się nie męczył i mógł maksymalnie poświęcić się nauce, przewodnicy wykuwali dla niego wygodne stopnie w lodzie, wydeptywali ścieżki w śniegu, a na postojach rozstawiali namiot. Ten sam, który posłużył badaczowi jako gabinet naukowy na szczycie Mont Blanc. Oczywiście to było jednak swego rodzaju ekstremum – nie wszystkich było stać na taki sposób podróżowania, nie każdy badacz też potrzebował aż takich wygód. Ale ogólne myślenie było podobne – idąc w góry trzeba zatrudnić odpowiednią liczbę pomocników i w miarę możliwości odtworzyć w górskiej przestrzeni warunki domowe, które najlepiej będą sprzyjać skupieniu się na nauce.

Wyprawy naukowe w Tatrach – jakie obierano kierunki?

W Tatrach większość wypraw badawczych odbywała się od strony spiskiej, czyli dzisiejszej Słowacji, od południowego wschodu, a konkretnie z Kieżmarku w kierunku Doliny Kieżmarskiej, Zielonego Kieżmarskiego Stawu i Łomnicy. Tam był najłatwiejszy dostęp do gór i namiastka infrastruktury. A to dlatego, że w tych okolicach prowadzony był intensywny wypas owiec oraz górnictwo. Można więc było spotkać bacówki, koszary owcze albo inne budynki czy ruiny budynków postawionych przez człowieka. Zielony Kieżmarski Staw pojawia się jako jeden z pierwszych punktów harmonogramu wielu XVIII-wiecznych wypraw. Reszta Tatr długo pozostawała niezbadana, szczególnie część północna, czyli polska. Do dziś jest ona zdecydowanie trudniej dostępna. Tam trudno było o przewodników, a nawet nie wszystkie szczyty i doliny miały swoje nazwy. Dlatego warto docenić Stanisława Staszica, który jako pierwszy Polak zagłębił się w Tatry właśnie od rodzimej północy. Na marginesie dodam, że w ogóle warto znać i doceniać Stanisława Staszica, bo to dzięki niemu Polacy poznali i zrozumieli Tatry, i to od jego rozprawy naukowej rozpoczęła się fala literatury tatrzańskiej i ogólnonarodowego zainteresowania tym pasmem. Ten oświeceniowy naukowiec badał co prawda Tatry dopiero w XIX wieku, dlatego dziś nie poświęcimy mu dużo uwagi, ale bez wątpienia można go zaliczyć do pierwszych tatrzańskich „turystów”. Przyczynił się on nauce – i to na wielu polach – na tyle, że bez wątpienia znajdziecie ulicę jego imienia w pobliskim większym mieście.

Kto pierwszy zdobył najwyższy szczyt Tatr?

Wracając jednak do pytania, gdzie owi „turyści” chodzili. Kolejnym argumentem za stroną spiską była chęć zdobycia najwyższego szczytu Tatr, którym – w zależności, kogo się zapytało – była Łomnica lub Krywań. Dziś wiemy, że żaden z tych szczytów nie jest najwyższy, rzecz jasna. Błąd ten wynikał po pierwsze z tego, że nikt tych gór jeszcze wtedy nie zmierzył, a po drugie z wizualnego złudzenia, które każe myśleć, że to właśnie te dwa szczyty górują nad okolicznymi. A jako że w Alpach to Mont Blanc, czyli najwyższy szczyt, był najpopularniejszym miejscem prowadzenia badań, tak tu stały się nim Krywań i Łomnica. Zresztą długo jeszcze uważano, że to właśnie któryś z tych dwóch szczytów jest w Tatrach najwyższy (faworytką była Łomnica).

Zdobycie najwyższego szczytu naturalnie wiązało się ze swego rodzaju wyczynem. Prestiżu dodawało również to, że były to często „pierwsze wejścia”. Ale czy faktycznie pierwsze? Tego niestety nie wiemy. Były to na pewno pierwsze udokumentowane wejścia. Zresztą o tytuł pierwszego zdobywcy Łomnicy również spierano się wiele lat, choć najprawdopodobniej był nim Brytyjczyk Robert Townson. Stanisław Staszic, który wszedł na Łomnicę dopiero w 1802 roku, również przypisywał sobie to pierwszeństwo. Bez wątpienia możemy powiedzieć, że był pierwszym Polakiem na tym szczycie.

Gdzie spano, skoro nie było schronisk?

Jeszcze nawet pod koniec XVIII wieku nie było w Tatrach żadnych schronisk. Jedyną infrastrukturą, zabudowaniami, które można było w nich znaleźć, były nieliczne bacówki, koliby pasterskie albo górnicze, znajdujące się głównie od strony spiskiej i to najczęściej w dolinach i na halach. Wycieczki w wyższe partie gór łączyły się więc z koniecznością spania w warunkach w stu procentach polowych. Kiedy studenci z kieżmarskiego liceum pod opieką Georga Buchholtza wyruszyli na wycieczkę naukową w Tatry w 1724 roku, nieśli ze sobą narzędzia potrzebne do zbudowania obozowiska od zera. Podczas wspinaczki samodzielnie wznosili szałasy z liści i kory. Na początku nie byli w tym jednak mistrzami, bo deszcz nie miał żadnego problemu, żeby pomimo tego zadaszenia zmoczyć wszystkich uczestników wyprawy. Za drugim razem, w 1726 roku, nauczeni doświadczeniem wzmocnili konstrukcje szałasów dodatkowymi porcjami liści i kory, dokładając do tego posłania z kory mające izolować ich od chłodu ziemi.

Kiedy pod koniec XVIII wieku Łomnicę zdobywał Robert Townson, nie marnowano już czasu na wznoszenie szałasów. Przewodnicy rozkładali dla niego specjalny namiot, a żeby go dodatkowo zabezpieczyć przed deszczem i wiatrem, robili to najczęściej w naturalnych pieczarach, pod nawisami skalnymi lub w starych kolibach. Naturalnie zdarzały się też noclegi pod gołym niebem. Na przykład wtedy, kiedy noc zastała wędrowców na półce skalnej. Tak pisał o tym chociażby Baltazar Haquet – lwowski profesor historii naturalnej, który eksplorował Wysokie Tatry w 1792 roku:

„Postanowiono zdobyć z dwoma najlepszymi wspinaczami […] bardzo stromą część góry. Przy posuwaniu się w gęstwinie leśnej namozoliliśmy się bardzo z powodu wiatrołomów. Obok nich wszystko było tak porośnięte krzewami borówkowymi, że trzeba było brnąć do połowy ciała wśród nich. Kiedyśmy pod noc dotarli ponad lasy, wydawało się nam, że wszystko przezwyciężyliśmy. Lecz moi przewodnicy wiedzieli tak samo mało jak ja: dotarliśmy do prostopadłych przepaści i urwisk, które po części były zapełnione lodem i śniegiem (był to koniec lipca). Kiedy usiłowaliśmy się wspinać na nie wzwyż, często obrywały się i wówczas groziło nam połamanie wszystkich kości. Przy urwisku, na które nie odważył się jeszcze żaden człowiek, znaleźliśmy szczątki spadłych kozic. W końcu noc nas zaskoczyła, a my musieliśmy ją spędzić w oczekiwaniu następnego dnia na zwisającej skale szerokiej na kilka butów”.

Były to jednak sytuacje wyjątkowe. W dążeniu do wygody często obozowano jednak w kolibach, pieczarach i jaskiniach. W takich obozach spędzano często kilka dni, czekając na okno pogodowe przed wyjściem na szczyt. W międzyczasie suszono okazy botaniczne, uzupełniano dziennik wyprawy, notowano rozmaite obserwacje lub po prostu biesiadowano przy ognisku.

Barometr i wino – must have tatrzańskiego badacza

Co zabierano ze sobą na taką wyprawę? Przede wszystkim specjalistyczny sprzęt badawczy. W tamtych czasach były to nowinki techniczne i zdecydowanie nie zdążono jeszcze zadbać o ich kompaktowość. Na szczyty trzeba było więc wnosić ciężkie barometry, termometry, elektrometry, hydrometry. Trzeba pamiętać, że XVIII-wieczni ludzie nauki nie ograniczali się do jednej dyscypliny, interesowały ich zarówno skały, powietrze, wody, jak i rośliny czy zwierzęta. Zwracano również uwagę na kulturę i dziedzictwo miejscowej ludności góralskiej. Bez wątpienia ta rozpiętość zainteresowań przekładała się na ciężar pakunków noszonych przez przewodników.

Nie można też było zapomnieć o sprawach przyziemnych, czyli jedzeniu i piciu. Szczególnie trunki mogły swoje ważyć, bo w górach pito niemal wyłącznie alkohol, wierząc, że woda (której w górach było pod dostatkiem) nie gasi pragnienia i jest niezdrowa. Taszczono więc ze sobą antałki gorzałki dla przewodników i butle wina dla naukowców, ciężkie i podatne na stłuczenia. Część pożywienia zdobywano na bieżąco – polowano na świstaki i kozice, do tego zajadano się np. borówkami. Z dołu zabierano głównie suszone mięso. Można było urozmaicić dietę zachodząc do kolib pasterskich, w których w sezonie nabywano mleko i sery.

Trudności techniczne, które mogły skończyć się tragedią

Ze współczesnego punktu widzenia XVIII-wieczne relacje z wypraw w Tatry Wysokie, na Łomnicę, Krywań czy Sławkowski Szczyt, wydają się niesamowite. Przeprowadzane były przecież bez zabezpieczeń, specjalistycznego sprzętu, i – co chyba najważniejsze – bez znajomości terenu. Dziś przed wyprawą w góry zapoznajemy się ze szczegółowymi mapami, zdjęciami, relacjami. Zanim wyruszymy, już wiemy, od której strony lepiej podejść do danego szczytu, która ze ścieżek jest bardziej stroma, którędy najbezpieczniej zejść, uwzględniając pogodę i kierunek wiatru. Wtedy chodzono w góry zupełnie w ciemno. Nie było map, a nawet jeśli, to były to raczej mapy poglądowe, mniej więcej zarysowujące odległości i przewyższenia. Nie ma się więc co dziwić, że dalsza część przytaczanej przed chwilą relacji Hacqueta z wejścia na Krywań, który zresztą zdobywał od północy, bo nie wiedział, że południowe wejście jest łatwiejsze, brzmi tak:

„Wreszcie minęła dość chłodna noc pod gołym niebem, bez należytego okrycia, nad naturalnymi kotłami lodowymi i z nastaniem dnia ruszyliśmy dalej naszą drogą. Kiedy przezwyciężyliśmy wszystkie uciążliwości i niebezpieczeństwa a dotarliśmy prawie do szczytu, doznałem jeszcze większej przykrości, mianowicie do barometru dostało się powietrze. Można sobie wyobrazić, jak nieprzyjemną rzeczą jest powrót po tylu trudach, kiedy się niczego nie osiągnęło, tym bardziej, że na szczyt góry mogliśmy dotrzeć tysiąckrotnie łatwiej od strony południowej. Nie było więc innej rady jak naprawić nasz instrument i wspiąć się na górę od strony południowej, aby obserwować barometr”.

„Przewodnicy” tatrzańscy w XVIII wieku

Jak już mogliście się zorientować, koniecznymi towarzyszami pierwszych „turystów” byli przewodnicy. Albo raczej: opiekunowie, kucharze, tragarze, medycy, gawędziarze i przewodnicy w jednym. Do dziś w niektórych regionach górskich korzysta się z takiej kompleksowej opieki przewodnickiej, chociażby wchodząc na Kilimandżaro. Oprócz przewodników (zawsze kilku!) naukowcy często zabierali ze sobą swojego sługę, choć w relacjach niewiele się o nich wspomina. Zdecydowanie więcej możemy się dowiedzieć o góralskich przewodnikach.

Przewodników traktowano bardzo podrzędnie. Nie miało to nic wspólnego ze współczesną, czy, nawet wcześniej, XIX-wieczną relacją turysta-przewodnik. Było tak dlatego, że w XVIII wieku nie istniał jeszcze taki zalegitymizowany zawód. Przewodnikami byli przypadkowi górale z Podtatrza, najczęściej łowcy kozic, choć nie zawsze. W tamtym czasie lokalna ludność nie chadzała dla rozrywki na tatrzańskie szczyty, jeśli już górale zapuszczali się w góry, to szukali raczej możliwie bezpiecznych tras, które zwykle pokonywali z konieczności zarobkowej. Tymczasem przyjezdni naukowcy, wynajmujący ich na przewodników, nagle wymagali, by zaprowadzono ich na Łomnicę albo na Kieżmarski czy Jagnięcy Szczyt. Nic więc dziwnego, że przewodnicy w takich sytuacjach zawodzili i albo odmawiali pójścia dalej, albo prowadzili, ale sami idąc daną drogą po raz pierwszy. Taka ostrożna, a dla nas dziś wręcz nieprofesjonalna postawa przewodników denerwowała szczególnie co ambitniejszych badaczy. Np. Robert Townson odesłał swojego tchórzliwego przewodnika i poprosił o przysłanie lepszego, po tym jak bez jego pomocy musiał wspiąć się na jeden ze szczytów. Sam też pisał o tym, że jest lepszym alpinistą niż tubylcy:

„Mimo łatwego dostępu do szczytu, mój przewodnik nie ośmielił się zaryzykować zdobycia go. Nie mogłem go jednak z tego powodu krytykować, ponieważ z góry, gdy go angażowałem, oświadczył, że nie poluje na kozice. Okazało się, choć brzmi to nieco dziwnie, że mieszkaniec Londynu jest lepszym alpinistą niż alpejska ludność tubylcza. W końcu zdecydowałem się na samotną wspinaczkę. Zostawiłem mego przewodnika na dole”.

Dopiero następny przewodnik, najlepszy w okolicy, znany łowca kozic, sprostał jego oczekiwaniom. Ale przy wejściu na Łomnicę problem z przewodnikami się powtórzył: w pewnym momencie nie chcieli iść dalej i Towson musiał przekupić ich wódką.

Nietrudno wobec tego zrozumieć, dlaczego przewodników traktowano na równi z służbą. Ich zadaniem, może bardziej niż prowadzić, było zadbać o komfort wynajmującego. Nie tylko nosili oni bagaże, ale też rozkładali obozy, szykowali jedzenie, rozpalali ogniska. A do tego zabawiali podróżnego baśniami i legendami – co poważni czasem naukowcy traktowali nieco pogardliwie. Townson wspominał: „Zasnąłem w atmosferze dziwnych baśni, jakimi zabawiali mego służącego przewodnicy”. Po kilku dniach wyprawy baśnie te znał już na tyle dobrze, że zamiast przerażać, raczej go zanudzały.

Burze, smoki i zbójnicy oraz niedźwiedź, który chce zjeść ci świstaka

Baśnie górali dotyczyły różnych smoków, klejnotów i złych duchów. Ale opowiadano też i prawdziwe historie, ostrzegające przed realnymi zagrożeniami czyhającymi w Tatrach, przede wszystkim o rabusiach i zbójnikach ukrywających się po jaskiniach. W związku z taką ewentualnością kolejnym istotnym elementem ekwipunku była broń, m.in. flinty i rusznice. Swoją drogą, wykorzystywano je także, aby badać górskie echo.

Idąc w góry, trzeba też było liczyć się z możliwością spotkania dzikich zwierząt. W jednej z relacji z początku XVIII wieku czytamy:

„doszliśmy do kosówki, gdzie dosyć wcześnie wycięliśmy miejsce na nocleg w gęstym drzewie. Roznieciliśmy tam ognisko, upiekliśmy mięso, zjedliśmy kolację i przygotowaliśmy sobie nocleg. Musieliśmy jednak dobrze stróżować z powodu dzikich zwierząt, gdyż niedźwiedzie w nocy podchodziły mrucząc aż do ogniska, tak że musieliśmy je odpędzać płonącymi gałęziami, wskutek czego spaliśmy mało albo wcale nie”.

Realnym i często spotykanym zagrożeniem w górach były też gwałtowne burze, kamienne i śnieżne lawiny, osuwające się piarżyska i wylewające z dnia na dzień potoki. Czyli to, co i dziś zagraża nieostrożnym turystom w Tatrach.

Podsumowanie

Góry, w tym Tatry, nie zawsze były czymś dla człowieka atrakcyjnym. Były czasy, że nikt nie chciał się w nie zapuszczać, jeśli nie musiał, trochę jak nastolatki na rodzinnym wypadzie do Zakopanego. Gdy w XVIII wieku rozkwitły nauki o ziemi, dopiero wtedy wzrok naukowców skierował się na szczyty i to właśnie oni zapoczątkowali zainteresowanie górami, które przerodziło się w turystykę górska, jaką znamy dzisiaj. Możemy podziwiać ich za to, że chodzili bez map i bez specjalistycznego ekwipunku, kiedy ich „przewodnicy” drżeli ze strachu przed demonami, które miały czyhać w przepaściach. Co prawda bywało, że ci sami naukowcy bardziej dbali o swoje instrumenty niż o ludzi, ale to dzięki ich relacjom możemy dziś sprawdzić, jak wyglądały Tatry, kiedy były jeszcze dzikie i nietknięte przez turystów. A był to obraz zupełnie inny od współczesnych tłumów zdobywających w klapkach Giewont.

Tekst: Marysia Kościelniak

Redakcja i korekta: Ola Gintowt

Literatura:

  1. Józef Szaflarski, Poznanie Tatr, Warszawa 1972.
  2. Jacek Kolbuszewski, Literatura i Tatry. Studia i szkice, Zakopane 2016.
  3. Robert Townson, Travels in Hungary, with a short account of Vienna in the year 1793, Londyn 1797.
  4. Mieczysław Świerz, Stanisław Staszic w Tatrach, Lublin 1926.
  5. Stanisław Staszic, O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski, Warszawa 1815.
  6. Robert Smail, O_bserving in the Extreme: British Scientific Research in the High Alps, c.1815-1880_, praca doktorska, University of Manchester, 2013, https://pure.manchester.ac.uk/ws/portalfiles/portal/84025030/FULL_TEXT.PDF
  7. Robert Macfarlane, Mountains of the Mind, Londyn 2003.

Pozostałe wpisy:

Cover Image for Trudne początki turystyki w Beskidach Zachodnich

Trudne początki turystyki w Beskidach Zachodnich

/podcast

W odcinku posłuchacie o mniej znanych faktach z historii turystyki w Beskidach Zachodnich. Usłyszycie o pierwszych schroniskach, oznaczeniach szlaków oraz barierach kulturowych i społecznych, które wpłynęły na percepcję gór przez pierwszych turystów. Podcast rzuca światło na stereotypy i mity związane z góralami beskidzkimi oraz pokazuje, jak obawy przed "potwornymi" mieszkańcami oraz brak infrastruktury turystycznej wpływały na rozwój regionu. Dodatkowo, odcinek opisuje, jak rywalizacja między polskimi a niemieckimi organizacjami turystycznymi ukształtowała obecny obraz turystyki w Beskidach.

Czytaj dalej →
Cover Image for Czy sudecka turystyka “wyszła” z uzdrowisk? Duszniki-Zdrój i Szczawno-Zdrój w XIX wieku

Czy sudecka turystyka “wyszła” z uzdrowisk? Duszniki-Zdrój i Szczawno-Zdrój w XIX wieku

/podcast

Sudety mają swój specyficzny krajobraz kulturowy. Słyną z ciekawych punktów widokowych i wież, z romantycznych ruin, dostępnych ścieżek i... zdrojów. Jest ich aż 11 - Szczawno, Duszniki, Cieplice, Świeradów, Lądek i kilka innych. Obecnie renoma uzdrowisk jest już nieco mniejsza niż w XIX wieku. Kojarzą nam się z turnusami sanatoryjnymi. A co jeśli Wam powiem, że do powstania sudeckich szlaków przyczyniły się właśnie kuracje leczniczą wodą prowadzone w tych uzdrowiskach? Przecież to właśnie te miejscowości często wykorzystujemy jako dobrą bazę wypadową w góry! Nie bez powodu... ;) W tym odcinku dzielę się z Wami moimi badaniami na temat wpływu ruchu kuracyjnego na turystykę górską w Sudetach. Przyglądam się szczególnie dwóm miejscowościom (Duszniki, Szczawno) i rozwiniętej wokół nich bazie szlaków.

Czytaj dalej →
Postaw mi kawę na buycoffee.to