Ślady na Ślęży. Poganie, zbójnicy i masowa turystyka

Cover Image for Ślady na Ślęży. Poganie, zbójnicy i masowa turystyka
/podcast

Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak

Słuchaj w Spotify:
Oglądaj na YouTube:
Górskie Historie tworzę od A do Z sama i udostępniam bezpłatnie. Możesz wesprzeć mnie w tym, fundując mi "wirtualną kawę“. Twój gest pomoże mi przygotowywać dla Ciebie więcej rzetelnych treści 🙂
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Znacie górę Ślężę? Wiecie, że leży na Dolnym Śląsku, 20 km pod Wrocławiem? Że należy do samotnego masywu stanowiącego forpocztę Sudetów? Że ma 718 m n.p.m. i aż dziewięć tras prowadzących na szczyt? A, no i oczywiście, że należy do Korony Gór Polski?

Pewnie to wszystko nie jest dla Was nowością. Ale ciekawa jestem, czy oprócz tych podstawowych informacji, jesteście świadomi złożonej i bogatej historii tego małego regionu. Ja nie byłam. I to trochę wstyd, bo mieszkam we Wrocławiu i na Ślęży byłam wiele razy. A dopiero niedawno odkryłam, dlaczego od tej góry bije tak wyjątkowa moc i dlaczego obrosła tak wieloma legendami. Postanowiłam podzielić się z Wami tymi rewelacjami. W tym celu zorganizowałam już wypad na Ślężę, w którym licznie wzięliście udział. A dla wszystkich, którzy nie mogli iść z nami, publikuję ten odcinek. Posłuchajcie i odkryjcie Ślężę – może tak jak ja – na nowo.

Mam na imię Marysia, a to są Górskie Historie.

Dlaczego Ślęża jest wyjątkowa?

Gdyby złożone dzieje górskich regionów przekładały się na ich wysokość, Masyw Ślęży górowałby nad wieloma okolicznymi pasmami Sudetów. Jeśli na 718-metrowy szczyt Ślęży nałożylibyśmy warstwę pogańskich wierzeń, kolejną – średniowiecznych zamków, zakonników i zbójników i jeszcze jedną – warstwę bogatej historii turystyki, otrzymalibyśmy prawdziwego giganta wznoszącego się nad Przedgórzem Sudeckim niczym Babia Góra nad Beskidem Żywieckim i Kotliną Nowotarską.

Co może wydawać się przewrotne, wyjątkowość Ślęży wynika z jej szybkiej eksploracji i eksploatacji. W czasach, gdy w innych górach mieszkały złe duchy i smoki, przez co obawiano się w nie wchodzić, na Ślęży odbywały się już spotkania o charakterze kultowym. Bo tu także widziano działalności sił nadprzyrodzonych, ale zamiast bać się jej, traktowano tę górę jak świątynię, miejsce, w którym można oddać cześć bogom m.in. słońca czy płodności.

Fizyczna dostępność Ślęży na pewno przyczyniła się do tego fenomenu, podobnie jak jej wybitność (w rozumieniu topograficznym, gdy szczyt znacząco dominuje nad otoczeniem). Samotną górę naturalnie widziano jako miejsce spotkania z bóstwami, a do tego – mówiąc najprościej – mniej straszne jest wejście na pojedynczy wyższy szczyt, niż zagłębienie się w dzikie, ciągnące się kilometrami doliny Tatr czy Karkonoszy.

Do tego Ślęża, znów w odróżnieniu od innych gór, nie była niewygodną granicą do przekroczenia, a raczej swego rodzaju kuriozum mijanym w drodze po wygodnym gościńcu prowadzącym z Wrocławia przez Sobótkę do Świdnicy. Nie trzeba było tej góry forsować i bez problemu każdy mógł na nią wejść.

Ciekawostka pierwsza: na Ślęży stał kiedyś zamek

Chociaż to akurat nie do końca prawda, że każdy i zawsze mógł zdobyć ten szczyt. Nie można przecież zapominać o innej funkcji, którą często pełnią takie właśnie samotne góry i wzgórza – funkcji obronnej. Bo gdzie lepiej postawić twierdzę, jak nie na wysokim i jednak nie tak łatwym do zdobycia wzniesieniu, z którego widać całą okolicę? Właśnie w ten sposób spojrzał na Ślęże najpierw hrabia duński Piotr Włost, a potem książę piastowski Bolko II. W miejscu, gdzie dziś wielu nielegalnie smaży kiełbaski, mieli oni swój zamek ze wszystkimi koniecznymi zabudowaniami gospodarczymi. Twierdza ta, rozbudowywana przez wieki, rozłożona była niemal na całej wierzchowinie szczytowej (najwyższej, płaskiej części szczytu), a jej pozostałości można nawet dziś jeszcze gdzieniegdzie wypatrzyć pod mchem. Zanim jednak zamek obrócił się w ruinę, był mieszkaniem dla wielu różnych ludzi. W XII wieku przy zamku powstał klasztor kanoników regularnych, augustianów sprowadzonych z Francji celem przeprowadzenia chrystianizacji w okolicy. Co prawda nie zabawili oni na szczycie za długo, co na logikę wydaje się dosyć oczywiste, bo jak można skutecznie chrystianizować okoliczne wsie, skoro trzeba codziennie schodzić i wchodzić na Ślężę. Ale założenie klasztoru akurat tam miało swój powód – skoro wcześniej przez setki, a może nawet tysiące lat na szczycie odbywały się sobótki i inne pogańskie obrzędy kultowe, oddanie tego miejsca pod opiekę zakonników miało symbolizować „przejęcie” go przez chrześcijan.

Ciekawostka druga: Ślęża była i jest ważnym miejscem w wierzeniach pogańskich

Wkrótce jednak augustianie raz na zawsze zeszli ze szczytu, szukając nowego domu najpierw w podślężańskiej miejscowości Górce, a potem we Wrocławiu, dokładnie na wyspie Piasek. Ale kaplica na szczycie została, wymownie „znacząc” teren. Wcześniej, w czasach pogańskich, na Ślęży wznoszono inne kamienne dzieła człowieka – starożytne rzeźby kultowe, wykute prawdopodobnie przez Celtów lub pochodzące z kultury łużyckiej, co do tego badacze nie mają pewności. Na pewno kojarzycie słynnego niedźwiedzia (lub niedźwiedzicę) z wierzchołka Ślęży. A wiecie, że oprócz niego jest jeszcze wilk, panna z rybą i mnich/grzyb? Dzisiaj te rzeźby są rozrzucone po zboczach, ale uznaje się, że kiedyś wszystkie znajdowały się na szczycie, a ich „zrzucenie” również miało wymiar symboliczny, wyraźnie wskazujący, kto teraz ma tu prawo komunikować się z siłami wyższymi. Ciekawostką jest to, że rzeźby nie zostały jednak zupełnie zniszczone i stracone. Dlaczego? Bo okazały się po prostu przydatne. Wykorzystano je jako słupy graniczne znaczące teren zwierzchnictwa zakonu. Augustianie z Sobótki nie byli zresztą zwolennikami doszczętnego niszczenia kultury obszarów, które chrystianizowali. Widać to nie tylko po oszczędzeniu rzeźb, ale także chociażby w ornamentyce sobóckich kościołów. Charakterystyczna, trójramienna rozeta zdobiąca gotyckie okna tamtejszych świątyń, jak i tej wrocławskiej na Piasku, nawiązuje właśnie do pogańskiego symbolu boga słońca.

Jednak siły pogańskie i chrześcijańskie ścierają się na Ślęży do dziś. Duży kościół, stojący na ruinach dawnego zamku, jest tego najlepszym dowodem. Podobnie jak celebracje przesilenia letniego i zimowego, które odbywają się na tym szczycie do dzisiaj. Ślęża wciąż uważana jest przez polskich rodzimowierców za jedno z głównych miejsc kultu.

Ciekawostka trzecia: kościół na Ślęży jest już trzecim z kolei

Kościół, którego nie da się przegapić, wchodząc na szczyt i nawet patrząc na Ślężę z daleka, jest już trzecią stojącą tam świątynią. Pierwszą już znacie – to średniowieczna kaplica augustianów, która w XV wieku uległa zniszczeniu wraz z całym zamkiem. Co się takiego wydarzyło? W czasach wojen husyckich zamek na Ślęży został przejęty przez rabusiów, którzy zrobili w nim swoją kryjówkę. Żeby ich ostatecznie wygonić, okoliczna ludność zdecydowała się zburzyć już wówczas stary i rozpadający się zamek. A przynależną mu kaplicę zniszczono razem z nim.

Kolejną świątynię wzniesiono tam dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku, czyli prawie 150 lat później. Kościół szybko stał się jedną z atrakcji przyciągających XVIII-wiecznych turystów na szczyt. Niestety, w 1834 roku strawił go pożar. W połowie XIX wieku powstał więc trzeci kościół, który możemy oglądać do dziś. Wygląda on na tyle podobnie do swojego poprzednika, że ilustracje przedstawiające Ślężę z XVIII wieku wcale tak bardzo nie różnią się od tych współczesnych. Na dawnych rycinach widać, że wtedy też turyści rozpalali na szczycie ogniska – tylko może nie smażyli nad nimi kiełbasek.

Sobótka, czyli wielkie targi w soboty

U stóp Ślęży leży Sobótka, miasto, które już w średniowieczu było ważnym ośrodkiem komunikacyjnym i handlowym. Kiedy idziecie z Sobótki na Ślężę czerwonym szlakiem, idziecie drogą św. Jakuba. Trasa ta prowadziła pielgrzymów na szczyt już w średniowieczu. W miasteczku odbywał się też ważny i duży targ, stanowiący okazję do wymiany handlowej dla okolicznych miejscowości. Swoją drogą odbywał się w soboty, stąd nazwa – Sobótka. Te czynniki były powodem szybkiego i silnego rozwoju gospodarczego i infrastrukturalnego miasta i jego okolicy, co również przyczyniło się do zainteresowania górującą nad nią Ślężą.

Pierwsze kroki turystów na Ślęży

Ślęża była więc górą bliską i nie onieśmielała jak wyższe szczyty, a przez to – szczególnie w czasach, gdy bynajmniej nie zachwycano się jeszcze grozą przepaści i wzniosłością szczytów – była górą wręcz zachęcającą do jej zdobycia. Dlatego dość wcześniej można mówić na Ślęży o turystyce. Atrakcję stanowiła już sama historia góry: legendy o poganach i ich obrzędach. Swoją drogą, to właśnie w XVIII wieku rozpowszechniono i… prawdopodobnie zabarwiono doniesienia o tym, co na tej górze miało się rzekomo odbywać. Wówczas pojawiły się doniesienia o rozmaitych „orgazmicznych” czy narkotycznych przedsięwzięciach ludów pogańskich. Ale właśnie takie opowieści z wielką skutecznością promowały tę górę, a przy okazji turysta mógł na jej szczycie zwiedzić kościół i zobaczyć ruiny zamku. Czyli w sumie dokładnie tak, jak teraz! Musimy jednak pamiętać, że 300 lat temu wejście na jakikolwiek szczyt było uważane za niepotrzebne wychodzenie ze strefy komfortu. Dlatego choć trasy na Ślężę wyglądały podobnie, styl, w jakim je przemierzano, już niekoniecznie, co widać w jednej z XVIII-wiecznej relacji:

„Wycieczki ze stolicy na Ślężę, urządzane zazwyczaj z początkiem lata, zwykło się planować tak, by móc dotrzeć do Sobótki pod wieczór (gdzie podróży jednak nawet nie ma co liczyć na jakieś szczególne przyjęcie). A gdy towarzystwo zadba już o przewodnika, jak również o tragarza prowiantu i płaszczy czy kożuchów, (o których nie można zapomnieć, gdyż przy silnej transpiracji powodowanej wysiłkiem wspinaczki należy koniecznie solidnie zabezpieczyć się przed silnymi powiewami ostrego powietrza na szczycie góry) wyrusza godzinę po północy, by rozkoszować się wspaniałym spektaklem wschodu słońca w całym jego przepychu. Bo choć droga z tej strony góry należy do najłatwiejszych i do pewnej wysokości jest nawet przejezdna, to jednak zdarzają się i tutaj dość strome miejsca, które zwłaszcza z uwagi na wiele leżących na drodze głazów, utrudniają wędrówkę i z tego względu by dotrzeć na szczyt potrzeba dwóch pełnych godzin nieprzerwanego spokojnego marszu.

[...] drogę na szczyt przemierzamy w przyjemnym zalesieniu, a wolna przestrzeń otwiera się dopiero na samym wierzchołku na niewielkiej polanie stanowiącej szczyt góry. […] Na pierwszy rzut oka będziemy nieco zaskoczeni tym, że zamiast oczekiwanej kapliczki, zastaniemy tu solidny, całkiem pokaźnych rozmiarów kościół, mierzący 25 stóp długości i 15 szerokości, od północy i południa zaopatrzony w galerię, czy też halę. Przód kościoła skierowany jest a wschód, trzeba pokonać 60 stopni po schodach […]. Obok schodów po lewej stronie w murze mieszczą się dwie obszerne groty wykorzystywane przez górskich wędrowców jako kuchnie. Rozgrzewający posiłek jest bowiem prawdziwie niezbędnym pokrzepieniem, w chłodnym porannym powietrzu, po nieprzespanej nocy. Nieopodal szczytu w kierunku południowym znajdziemy źródełko najczystszej przesmacznej wody zbierającej się w naturalnej niecce z kamieni. Zobaczymy tu także pozostałości wału i fosy, którymi był otoczony [stojący tu niegdyś – M.K.] [… ] zamek”[1].

Romantyczne legendy o Ślęży

Bogactwo historycznych znaczeń zamknięte w ślężańskich skałach było doceniane przez cały wiek XVIII, jak i później. W pierwszej połowie XIX wieku zaczęto romantyzować (i idealizować) wszelkie odniesienia do pogan, średniowiecznych zbójników czy legendarnych rzeźb kultowych, którym dzięki temu nadano nowe znaczenia. Do każdej rzeźby dopisano jakąś nową – z dzisiejszej perspektywy zupełnie nieprawdopodobną – legendę. Przykład? Panna z rybą, obok której stoi coś na kształt niedźwiedzia lub dzika. Mówiło się, że jest to rzeźba starożytna, a jednak nic nie stało na przeszkodzie, żeby dopisać do niej następującą opowieść:

Kiedy na szczycie stał jeszcze zamek, trzymano tam w klatce niedźwiedzia – dla rozrywki, rzecz jasna. Pewnego dnia niedźwiedź rozchorował się i zaczął marnieć. Wtedy jedna z zamkowych służących została posłana do Sobótki na targ po pyszną rybę dla chorego. Dziewczyna więc poszła, mimo burzy, która miała się niedługo rozpętać. W jej trakcie niedźwiedź wydostał się z klatki i uciekł do lasu. Los chciał, że wygłodniałe, zbłąkane zwierzę spotkało na swojej drodze służkę wracającą z miasta z rybą dla niego. Niedźwiedź, jak to niedźwiedź – zjadł rybę i rozszarpał dziewczynę. A w miejscu jej śmierci powstała rzeźba – panna z rybą. W średniowieczu powstała, choć przecież jest starożytna. Widzicie tu jakąś nieścisłość?

Ale dla romantycznej legendy to żaden problem! I tak powstawały rozmaite historie, czasem wtórne, czasem zupełnie nowe, tym samym nadając Ślęży coraz więcej znaczeń. I – co za tym idzie – uatrakcyjniając ją dla turystów. Publikowano też różne teksty, literackie i paraliterackie, traktujące o tej górze i jej okolicy, zachęcające do ich odwiedzania. A jak już wspomniałam, Sobótka leżała przy głównym trakcie z Wrocławia do Świdnicy, nie trzeba było więc nawet nadkładać drogi, żeby ją zwiedzić.

Przystanek Ślęża

A potem zdarzyła się rzecz przełomowa! Poprowadzono do Sobótki kolej, łącząc ją niemal ekspresowym jak na tamte czasy połączeniem z Wrocławiem (wówczas Breslau). Był rok 1848. We Wrocławiu mieszkała duża grupa bogatych mieszczan, zmęczonych smrodem miasta i trudami codzienności. Szukali, co zrozumiałe, jakiejś ucieczki. A najlepszą ucieczką, jak doskonale wiemy, jest kontakt z naturą. Jednak w tamtym czasie chciano mieć przede wszystkim do czynienia z przyrodą „uładzoną”, ogarniętą przez człowieka. Chodzono więc głównie do parków: tych w stylu angielskim lub sentymentalnym, ostatecznie do parków leśnych. Ale umówmy się, ile można chodzić po miejskich parkach… Kiedy przeszło się już wszystkie alejki dziesięć razy, ma się ochotę na więcej. A skoro pojawia się możliwość, żeby szybko, na jeden dzień, wyrwać się z Wrocławia i podjechać pociągiem – co samo w sobie było wydarzeniem – do Sobótki i wejść na Sobotnią Górę, to czemu tego nie zrobić? Pomyślały tysiące Wrocławian…

Turystyka na Ślęży zamienia się w masową

Niedzielny ruch turystyczny Sobótka-Ślęża rozrósł się nagle do nieznanych wcześniej rozmiarów. Przyjeżdżali eleganccy panowie i piękne ubranie panie. Przyjeżdżały dzieci i starsi, a także bogaci i biedni. I naraz pojawiła się potrzeba, żeby ich jakoś obsłużyć… W jakim sensie?

Każda taka osoba potrzebowała się posilić, może kupić jakąś pamiątkę. Do tego fajnie by było zobaczyć coś ciekawego, nie zawsze tylko ten kościół i kupki kamieni, które pozostały po zamku. Zaczęto więc prowadzić na szczyt kolejne ścieżki, wykorzystując do tego naturalne atrakcje terenu, czyli skałki. Obok, niemal równolegle do najstarszej trasy, czyli dzisiejszego czerwonego szlaku z Sobótki, poprowadzono więc Eugenweg – malowniczą drogę wiodąca przez wykute w skałach schodki. Co jeszcze było potrzebne, skoro duże grupy ludzi wybierały się tam na rekreacyjny spacer w góry? Dwa elementy były szczególnie istotne – zwłaszcza w kontekście turystyki pruskiej w XIX wieku, która, jak wiemy, stawiała na wygodę. Wieże widokowe i schroniska.

Jeśli chodzi o ofertę gastronomiczną na szczycie Ślęży, to pierwsza buda z piwem i przekąskami powstała tam dopiero w latach 30. XIX wieku. Przedtem do dyspozycji turystów była tylko kuchnia w grocie pod kościołem. Prowiant wnoszono więc ze sobą, a konkretnie wnosili go tragarze wynajmowani specjalnie w tym celu. Zwyczaje te zmieniły się wraz z rozwojem turystyki masowej. Coraz więcej osób podróżowało na własną rękę i nie każdego było stać na wynajęcie ekipy pomocników. Z myślą o nowych turystach w połowie XIX wieku na szczycie wybudowano pierwsze pełnoprawne schronisko. Był to obiekt w stylu szwajcarskim, nieduży, ale ładny. A na pewno zaspokajający wszystkie podstawowe potrzeby ówczesnego Wrocławianina, który w ramach niedzielnego spaceru wybrał się na tę górę.

Dalszy rozkwit turystyki, znaczny wzrost liczby osób odwiedzających Ślężę i polepszenie komunikacji z Sobótką doprowadziły w końcu, podobnie jak w innych górach Europy, do powstania towarzystwa górskiego, które pomogłoby to wszystko ogarnąć. Przede wszystkim zadbać o infrastrukturę – szlaki i schronisko, ale też popularyzować, regulować, porządkować i uatrakcyjniać ten teren. W ostatnich dekadach XIX wieku dla Masywu Ślęży powstały aż dwa takie towarzystwa: wrocławskie i sobóckie.

Wielka, mała góra

Dużo hałasu o małą górę, można by pomyśleć. Bo czy naprawdę było potrzebne aż tyle pracy i zaangażowania? Ile szlaków można w końcu prowadzić na te 715 metrów? Musimy jednak pamiętać, że aż dwa towarzystwa były istotne nie tyle z racji powierzchni regionu czy jego technicznych wyzwań, co raczej stopnia jego oblegania. Wspominałam już o szybkim i dobrym połączeniu kolejowym z Wrocławiem. Zachwycano się nim szczególnie w XIX wieku:

„Kolej wrocławsko-świdnicko-świebodzka, która ma nas powieźć w romantyczne krainy górskie, otwarto w roku 1843. […] Choć jest to kolej drugiego rzędu, to jednak za sprawą solidności swoich zarządców oraz żywego zainteresowania pasażerów cieszy się bardzo dobryą opinią. Jest ważną arterią w śląskim systemie komunikacyjnym i gwarantuje wrocławianom w letnie miesiące jak najprzyjemniejszą wygodę przy dotarciu do okolic górskich. Tysiące podróżnych poruszają się po tej drodze żelaznej, opuszczają te drogi »hałaśliwej ciasnoty« by docierać do bogatej swym pięknem przyrody, i nie dość sławić szczodrobliwość administracji kolejowej pozwalającej dzięki specjalnym pociągom korzystać z tego dobrodziejstwa także ludziom mniej majętnym. Kolej Świebodzka wnosi ożywczy powiew do życia ludności Wrocławia, sprzyja rozwojowi i pielęgnacji zmysłu natury u bogatych i biednych. […] Pozdrowienia z naszych wzniesień slę tuż po wyjeździe Koleją Świebodzką Góra Ślęża […]”.

Olbrzymi przyrost turystów spowodował, że potrzebne były kolejne szlaki, a nawet nowe schronisko. To, które obecnie stoi na szczycie, pochodzi z początku XX wieku i oryginalnie nazwano je „nową” śląską baudą, nawiązując do ciągłości obiektu na Ślęży. Dziś w pewnym sensie możemy je oglądać w stanie podobnym do tego sprzed stu lat – nadal nie ma tam bieżącej wody... Samo schronisko nosi za to imię Romana Zmorskiego. Kim był ten człowiek i w jaki sposób związał się ze Ślężą?

Dom Turysty PTTK im. Romana Zmorskiego

Ten warszawski poeta i folklorysta epoki romantyzmu rozsławił Ślężę wśród Polaków za sprawą Baśni o Sobotniej Górze, którą opublikował wśród baśni śląskich. Ujął w niej magię i tajemniczość tej góry. W baśni trzech braci wyrusza na szczyt, by zdobyć wodę życia (w XIX wieku na Ślęży było jeszcze dużo źródeł, które niestety później wyschły). Tylko najmłodszemu z braci udaje się wspiąć na szczyt i ominąć pułapki, a nawet pokonać smoka, który strzegł jaskini ze skarbami, co również było rozpowiadane w legendach przez poszukiwaczy skarbów. Dlaczego akurat ta baśń tak zainteresowała polskich odbiorców? Bo był to tekst ważny w kontekście pojawiajacego się w XIX wieku tematu polskości Śląska, od wieków należącego do zaborczego sąsiada. Mówi się nawet, że baśń Zmorskiego reintegrowała poczucie słowiańskości w Polakach. W księdze pamiątkowej na Ślęży Zmorski zapisał takie słowa, za które po powrocie do Wrocławia musiał się gęsto ówczesnej władzy tłumaczyć:

Na słowiańskiej góry szczycie,

Pod jasną nadziei gwiazdą,

Zapisuję wróżby słowa:

Wróci, wróci w stare gniazdo

Stare prawo, stara mowa

I natchnione Słowian życie.

Góra Ślęża czy Góra Sobotnia?

Na koniec jeszcze jedna kwestia. Nie wiem jak wy, ale ja już niejednokrotnie spotkałam się z tym, że nazwę Ślęża zastępuje się Sobótką albo Górą Sobotnią – i to spotkałam się w literaturze, jak i na co dzień. Jak to więc jest z tą nazwą, która jest właściwa? Oficjalnie, od końca lat 40. XX wieku, na najwyższy szczyt tego masywu mówimy: Ślęża. Taka wersja została ustalona przez Komisję Ustalania Nazw Miejscowych, której zadaniem było spolszczenie wszystkich niemieckich nazw własnych na terenach tzw. Ziem Odzyskanych, czyli terenów, które przed wojną były właśnie niemieckie. Stosowano tu różne zasady. Czasem zastane nazwy tłumaczono, czasem podmieniano na inne, ale o podobnej konotacji. Innym razem zmieniano je całkowicie, żeby odejść od niemieckich skojarzeń i jak najbardziej „odniemczyć” te miejsca.

Nazwa Ślęża jest efektem właśnie tej trzeciej opcji. Ale, co ciekawe, wielu badaczy nie zgadza się z taką zmianą, uważając, że nazwa ta nie jest autentyczna. Powstała ona bowiem na podstawie średniowiecznego jeszcze nazewnictwa. Wtedy na Ślęże prawdopodobnie tak właśnie mówiono, np. istnieją zapisy wzmiankujące „Mont Silensius”. A jak dokładnie gramatycznie wyglądała ta nazwa po polsku – tu wersje już są różne. Uważa się, że był to np. Ślężec, a nie ona, Ślęża. Co jednak ważne, to to, że od XIV wieku do lat powojennych minęło około 700 lat, a przez cały ten czas górę tę nazywano nie Ślężą, a Górą Sobotnią, od Sobótki. Tak zaczęto nazywać ją wtedy, gdy ziemie te były jeszcze polskie. Tak też mówili na nią mieszkający tu później obywatele Cesarstwa Habsburskiego i Prusacy – oczywiście po wcześniejszym bezpośrednim przetłumaczeniu Sobótki na niemiecką Zobtenberg. W polskich tekstach z wieku XVIII i XIX również jest mowa o Górze Sobotniej. Dlaczego więc ktoś uznał, że trzeba koniecznie wrócić do nazewnictwa nieużywanego już od siedmiu wieków?

Zostaliśmy więc z dziwną sytuacją konfliktową. Mi samej zdarzyło się już dyskutować ze zwolennikami jednej i drugiej nazwy. Stojący za Ślężą powołują się na oficjalne dokumenty i ustalenia. Ci, którzy wciąż mówią na górę Sobótka, uważają, że Ślęża jest tworem sztucznym, niepotrzebnym i że powinniśmy pielęgnować udokumentowaną i wielowiekową tradycję Góry Sobotniej. Kto ma rację? Prawdopodobnie obie grupy po trochę. Niepodważalne jest jednak to, że obecnie dla większości z nas góra ta nazywa się Ślęża. Tak zostaliśmy nauczeni – a więc Komisja Ustalania Nazw Miejscowych poniekąd wygrała. Ale fajnie będzie, jeśli razem z historią tej góry będziemy też pamiętać o historii jej nazwy. A może nawet raz na jakiś czas powiemy, że idziemy na Sobótkę i mrugniemy okiem z myślą „kto ma wiedzieć, ten wie”.

Literatura

  • Ślęża. Oświecenie, romantyzm, Biedermeier. Sobótka i Góra Sobotnia (Zobtenberg) w opisach i dyskusjach od 1780 do 1860, red. N. Żarska, W. Kunicki, Sobótka 2016.
  • T. Przerwa, Wędrówka po Sudetach. Szkice z historii turystyki śląskiej przed 1945 r., Wrocław 2005.
  • J. Kolbuszewski, Rzecz o Sobotniej Górze, [w:] Od Kaukazu po Sudety. Studia i szkice o poznawaniu i zamieszkiwaniu gór dalekich i bliskich, red. E. Grzęda, Kraków 2020.
  • Sobótka - Wrocław w latach 1860-1914. Mała historia małej kultury małego krajobrazu, red. W. Kunicki, Sobótka 2020.

Pozostałe wpisy:

Cover Image for Trudne początki turystyki w Beskidach Zachodnich

Trudne początki turystyki w Beskidach Zachodnich

/podcast

W odcinku posłuchacie o mniej znanych faktach z historii turystyki w Beskidach Zachodnich. Usłyszycie o pierwszych schroniskach, oznaczeniach szlaków oraz barierach kulturowych i społecznych, które wpłynęły na percepcję gór przez pierwszych turystów. Podcast rzuca światło na stereotypy i mity związane z góralami beskidzkimi oraz pokazuje, jak obawy przed "potwornymi" mieszkańcami oraz brak infrastruktury turystycznej wpływały na rozwój regionu. Dodatkowo, odcinek opisuje, jak rywalizacja między polskimi a niemieckimi organizacjami turystycznymi ukształtowała obecny obraz turystyki w Beskidach.

Czytaj dalej →
Cover Image for O pierwszych “turystach” w Tatrach

O pierwszych “turystach” w Tatrach

/podcast

Czy wyobrażacie sobie Tatry bez szlaków, schronisk i tłumów turystów? Zamiast tego – dzikie góry pełne pasterzy, zbójników i poszukiwaczy skarbów? Cofnijmy się w czasie do XVIII wieku, kiedy w Tatry zapuszczali się pierwsi śmiałkowie – naukowcy, którzy chcieli zrozumieć te góry i rozwiać mity o ich niebotycznej wysokości. Skąd się wzięli? Dlaczego wchodzili na szczyty, które wówczas uchodziły za niebezpieczne i przeklęte? I kto pierwszy zdobył najwyższy tatrzański szczyt? W tym odcinku poznacie kulisy tych pionierskich wypraw.

Czytaj dalej →
Postaw mi kawę na buycoffee.to