O alpejskiej turystyce i luksusowych grand hotelach
M. Twain, A Tramp Abroad, London 1880
Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak
Jeśli miałabym Wam powiedzieć, jakie góry są najważniejsze z punktu widzenia historii turystyki górskiej, powiedziałabym Alpy. Od początku europejskiej fascynacji górami to Alpy cieszyły się największym zainteresowaniem turystów, artystów i zdobywców. Odwiedzali je nie tylko mieszkańcy alpejskich regionów, ale przede wszystkim przybysze z daleka. Brytyjscy arystokraci, niemiecka burżuazja… Alpy nazywano nawet placem zabaw Europy, co brzmi lepiej w oryginale „the playground of Europe”. W Alpach się bywało. Większość przyjezdnych oglądała je z daleka, z dolin, w których mieściły się hotele i pensjonaty. Z biegiem czasu to się zmieniało i im bliżej końca XIX wieku, tym więcej wędrowców, wspinaczy, alpinistów decydowało się na zdobywanie alpejskich szczytów. Nie da się w jednym odcinku wyczerpująco opowiedzieć o całej alpejskiej turystyce przełomu wieków, skupię się więc dzisiaj na małym jej wycinku, którym były górskie grand hotele. Będzie też trochę o podróży Marka Twaina na szwajcarski szczyt i absurdalnych zachciankach elit. Jeśli takie tematy Was interesują, zapraszam do czytania dalej.
Mam na imię Marysia, a to są Górskie Historie.
Fascynacja Alpami
O Alpach napisano wiele relacji z podróży, przewodników, wierszy, powieści i felietonów. Jest to łańcuch górski o imponującej długości 1200 km, a co za tym idzie składają się nań różne masywy, pasma i regiony aż dziewięciu krajów! Stolicą XIX-wiecznej alpejskiej turystyki było Chamonix znajdujące się pod masywem Mont Blanc – najwyższego alpejskiego szczytu. Już wtedy zwiedzano jednak rozmaite fragmenty Alp. Popularnością cieszył się między innymi region berneński ze znanym ośrodkiem turystycznym w Interlaken czy Grindelwaldzie albo np. okolice Lucerny ze szczytem Rigi z najstarszą górską kolejką wąskotorową.
Zainteresowanie Alpami miało charakter międzynarodowy, o czym świadczą chociażby stowarzyszenia alpejskie otwierane w Europie w drugiej połowie XIX wieku. Mam tu na myśli m.in. British Alpine Club (pierwszy tego typu, 1857) czy Deutscher und Österreichischer Alpenverein (największy). To m.in. dzięki takim organizacjom rozwijała się infrastruktura turystyczna – budowano schroniska, znakowano szlaki, przygotowywano mapy. Chodzenie po Alpach w drugiej połowie XIX wieku było rozpowszechnione i mocno ułatwione, a to przez działające już wtedy pierwsze górskie kolejki, dojeżdżającą coraz wyżej kolej oraz wiele schronisk, pensjonatów, a nawet hoteli znajdujących się nie tylko w podgórskich miejscowościach, ale nawet przy szlakach i na szczytach.
Mark Twain w Szwajcarii
Bardzo ciekawym dokumentem ówczesnej alpejskiej turystyki jest relacja z podróży po Szwajcarii pióra Marka Twaina, możecie go znać jako autora „Przygód Tomka Sawyera”. Innym jego dziełem była książka „A Tramp Abroad” (1880). Amerykanin opowiada tu m.in. o wyprawie właśnie na górę Rigi. Posługując się słynnym przewodnikiem Baedeckera, wędruje on ze swoim towarzyszem, doświadczając po drodze niespodziewanych trudów i niewygód. Według przewodnika wędrówka miała zająć nie więcej niż 3,5 godziny. Czas ten nie uwzględniał jednak, jak się okazało, częstych i niespiesznych popasów, przystanków na leżenie na trawie i podobnych dodatkowych atrakcji. Nawet tragarz, którego Twain wynajął do noszenia bagażu, narzekał na tempo prowadzonych przez siebie Amerykanów. Wysłali więc oni niecierpliwego tragarza na szczyt, aby tam w hotelu zdeponował ich rzeczy i zamówił im pokój. Okazało się jednak, że panowie nie dotarli na szczyt przez najbliższe dwa dni. Nic to jednak, bo po drodze mieli jeszcze inne miejsca noclegowe, z których mogli skorzystać. Pierwszym była gospoda przy szlaku prowadzona przez gościnną Niemkę. Twain wspomina czyste pokoje, miłe łózka, ser, chleb, świeże mleko i przestronną werandę z widokiem.
Panowie liczyli na to, że śpiąc w górach, będą mogli doświadczyć słynnego górskiego wschodu słońca, nie spieszyli się jednak z porannym wstawaniem, przez co na szlak wyruszyli następnego dnia dopiero koło południa. Po drodze spotkali słynną kolej zębatą, najstarszą w Europie, która wywarła na nich niemałe wrażenie. Więcej o niej i innych kolejkach górskich znajdziecie w odcinku zatytułowanym „Kolejką na szczyt”.
Wracając do Twaina, podążał on dalej w stronę szczytu, mijając szałasy pasterskie, wielu jodłujących górali (zbyt wielu), oraz mały, atrakcyjnie wyglądający hotel. Mając jednak w głowie obietnicę Baedeckera, że wejście trwa mniej niż 4 godziny, panowie nie poddali się i parli nadal do przodu. Niestety, tej nocy również nie dotarli na szczyt, ale za to mogli odpocząć, zjeść i wyspać się w innym hotelu na tej górze, znajdującym się prze stacji kolejki Kaltbad. Twain opisuje hotel jako przestronny z wielkimi werandami oferującymi widoki na jezioro i góry. Tu panowie znów liczyli, że uda się im wstać na wschód słońca, ale – niestety – zmęczeni wędrówką wstali dopiero po piętnastej. Tego dnia, po kilku jeszcze momentach zwątpienia Twain z towarzyszem dotarli do hotelu pod szczytem. Tam, po paru zabawnych przygodach i z niemałym opóźnieniem, udało im się w końcu doświadczyć wyczekiwanego górskiego wschodu słońca, wraz z 250 innymi gośćmi. Hotel był już wtedy na tyle rozwiniętym przedsięwzięciem biznesowym, że znajdowały się w nim znane nam doskonale rozwiązania dla turystów, jak chociażby sklepy z pamiątkami, o których Twain pisał:
„Weszliśmy do pokoju, w którym był duży tłum, żeby zobaczyć, co się dzieje. To był sklep z pamiątkami. Turyści chętnie kupowali noże do papieru wszelkiego rodzaju i stylu, oznaczone jako „Pamiątka z Rigi”, z rączkami wykonanymi z małego zakrzywionego rogu niby kozicy; były tam wszelkiego rodzaju drewniane kielichy i tym podobne rzeczy, podobnie oznakowane. Chciałem kupić nóż do papieru, ale wydawało mi się, że i bez niego będę pamiętał chłodny komfort Rigi-Kulm, więc stłumiłem ten impuls.”
Po wyczerpującym podejściu i intensywnym pobycie w hotelu, panowie zjechali na dół kolejką, co chyba nikogo nie dziwi. Swoją drogą, polecam opis tej przejażdżki:
M. Twain, A Tramp Abroad, rozdział XXIX
Jak widać turystyka alpejska w latach 80. XIX wieku była już mocno rozwinięta, szczególnie w niektórych regionach. I choć faktycznie jeżdżenie w Alpy było swego czasu aktywnością elitarną, z czasem alpejskie wojaże powszedniały, mogli sobie na nie pozwolić studenci, mieszczanie, reprezentanci klasy pracującej. Bywalcami kurortów nie była już tylko bogata arystokracja. A że popyt na elitarność zawsze był i będzie, trzeba było wymyślić jakieś rozwiązanie umożliwiające towarzyskie „oddzielenie ziarna od plew” – takim stały się alpejskie grand hotele.
Czym są grand hotele?
Kojarzycie Grand Hotel w Sopocie? Albo Grand Hotel w Štrbskim plesie w słowackich Tatrach? Ogólnie może zauważyliście, że tych grand hoteli jest na świecie trochę i może przeszło Wam przez myśl pytanie: czemu tyle dużych hoteli ma tak nieoryginalną i mało kreatywną nazwę? Spieszę z wyjaśnieniem! Otóż, grand hotele to pewnego rodzaju umowny typ hotelu budowany głównie w XIX i na początku XX wieku dla elity, która miała cieszyć się w nich luksusem, jaki znała ze swoich zamków, dworów i pałaców. Stąd charakterystyczna architektura tego typu przybytków – zauważcie, że większość tych starych, oryginalnych grand hoteli jest wybudowana w wystawnym, bogato zdobionym stylu, nawiązującym właśnie do klasycystycznych posiadłości arystokracji. I choć nie był to oficjalny klasyfikator hotelu, obiekty grand były powszechnie uznawane za te z najwyższej półki, zwano je czasem pałacami lub hotelami zamkowymi. Ich wielkość, przepych i elegancja miały wskazywać, jaki gość jest w nich mile widziany – oczywiście taki, jakiego na to stać! A były to noclegi bardzo drogie, bo tu nie płaciło się za sam pokój z łóżkiem, ale także, a może przede wszystkim za doświadczenie – luksusowej opieki, gustownego wystroju wnętrz, dobrej kuchni, a także elementu wyjątkowości, jaki mógł stanowić, ot chociażby, widok z werandy.
Od lat 80. XIX wieku grand hotele powstawały już nie tylko w większych miastach i łatwo dostępnych miejscach turystycznych, ale także w górach. I to nie byle jakich górach – wznoszono je nawet w trudnodostępnych dolinach i na przełęczach Alp oraz amerykańskich Rocky Mountains. Miały one symbolizować dominację człowieka nad przyrodą, jego wielki geniusz techniczny i rewolucję przemysłową.
Turystyka w Alpach pod koniec 19. stulecia była popularna zarówno wśród spragnionych przygód sportowców (alpinistów, narciarzy), jak i rozrzutnych i wygodnych hedonistów chcących cieszyć się rozrywkami i przyjemnościami z widokiem na najwyższe szczyty. Dla tej drugiej grupy wznoszono te enklawy przepychu. Byli to najczęściej przedstawiciele „międzynarodowej elity arystokratyczno-mieszczańskiej, która instalowała się w tych skrojonych całkowicie na ich potrzeby lokalach często na całe tygodnie i miesiące”.
Kto bywał w grand hotelach?
Klientelę takich alpejskich enklaw luksusu współtworzyli arystokraci, ale też przedstawiciele rodzącej się w drugiej połowie XIX wieku elity mieszczańskiej – oligarchowie finansowi, biznesmeni wielkoprzemysłowi, wysoko postawieni funkcjonariusze administracji, politycy, ale też artyści, pisarze, celebryci, przedstawiciele show biznesu. Trzeba pamiętać, że szczyt popularności grand hoteli przypada na przełom XIX i XX wieku i pierwsze dekady XX, czyli czas zmian w strukturze społecznej, czas rewaloryzacji arystokracji, powstawania nowego układu sił na arenie towarzyskiej. Zresztą grandy były wyjątkowym, jakby wyrwanym z rzeczywistości miejscem, jeśli chodzi o przekrój społeczny. Nie można w nich było spotkać nikogo spoza „odpowiednich” kręgów, dlatego samo przebywanie w grand hotelu dawało poczucie przynależności do ekskluzywnego grona.
Pierwsze alpejskie grand hotele powstawały w Szwajcarii, w rejonie Jeziora Genewskiego oraz w monarchii habsburskiej, w Tyrolu, Trydencie, Bad Gastein, Salzkammergut i na Semmering. Włoskie hotele budowano w Dolomitach oraz nad jeziorami Lombardii i Piemontu. Francuskie, rzecz jasna, w rejonie Mont Blanc, m.in. w Chamonix. Impulsem do ich wznoszenia był zakrojony na szeroką skalę w II połowie XIX wieku rozwój kolei. Wdrapywała się ona coraz wyżej, w coraz bardziej niedostępne miejsca, będąc dowodem innowacji i modernizacji – patronek schyłku wieku. Często to właśnie przedsiębiorstwa kolejowe budowały hotele w okolicy dworców, żeby stworzyć cel dla skorzystania z usług transportowych. Czyli bywało, że postawiony w górach grand hotel miał fragment torów na wyłączność.
Pieszo do „grandu”
Ogólnie można powiedzieć, że kolej miała ogromny wpływ na to, jak rozlokowała się turystyka i w sumie ten wykształcony decyzjami XIX-wiecznych przedsiębiorców obraz funkcjonuje do dziś. I nie chodzi tu tylko o kolej, ale też o transport wodny, budowę dróg (również w Alpach) i prowadzenie kolei linowych w górach.
Ale trzeba pamiętać, że nie wszystkie hotele były osiągalne za pomocą kolei. Dotarcie do części z nich, szczególnie tych położonych w wyjątkowo odludnych i trudno dostępnych miejscach, wiązało się z niewygodami – nawet dla najbogatszych. Co w pewien sposób uświadamiało im bliskość groźnej natury. Niemiecki literaturoznawca, badacz tematu grand hoteli w literaturze Michael Wedekind pisał o tym: „do otwartego uroczyście w roku 1875 Grand Hotel Giessbach na Wyżynie Berneńskiej, 100 metrów nad jeziorem Brienz, można było aż do roku 1879 dotrzeć tylko [pieszo] z wielkim trudem, przy pomocy tragarzy. […] Tymczasem, kiedy cel podróży był już osiągnięty, można było w spokoju podziwiać z tarasu hotelowego wszystkie te pokonane przedtem nie bez dreszczu emocji przeszkody natury […]”.
I nad tym warto chwilę pomyśleć. Bo zauważcie, że dla przeciętnego klienta takiego luksusowego „grandu”, nieprzyzwyczajonego do niewygód, pobyt w hotelu nie różnił się niczym od przebywania w domu. I nieważne jest, czy był to hotel w sercu Paryża, Wiednia, w Sopocie czy w na wysokiej górskiej przełęczy. Oferta kulturalna, kulinarna i pobytowa była podobna. Co wyróżniało górskie grandy to bliskość natury. Gdyby klient prosto z wyłożonego aksamitem przedziału pociągu przenosił się do sali balowej z kryształowymi żyrandolami, nie zauważałby nawet wyjątkowości swojego położenia. Dlatego takie podejścia, konieczne albo aranżowane, były dodatkową usługą, doświadczeniem oferowanym zblazowanym gościom.
Docieranie do hotelu w entourage'u pięknych alpejskich krajobrazów i szumu wodospadów miało w sobie dramaturgię, która wywierała wrażenie nawet na obytych w świecie turystach. Na końcu drogi czekał hotel – dzieło sztuki samo w sobie, a jednocześnie ucieleśnienie tryumfu człowieka nad przyrodą. Budynki projektowano w przestrzeni tak, żeby podkreślać ten tryumf. Możemy sobie wyobrazić, jak taki dochodzący do hotelu hrabia albo biznesmen, przepełniony poczuciem wzniosłości spowodowanym grozą okalającej go natury, doceniał majestat, wygodę i bezpieczeństwo schronienia, do którego dotarł na własnych nogach. Nawet jeśli z pomocą tragarzy.
Enklawy luksusu
Schowane w górach grand hotele gwarantowały swoim gościom perfekcyjny serwis, luksus, ekskluzywność, ale też ucieczkę od codzienności, od rzeczywistości, problemów domowych, krajowych i światowych. Był to odcięty hermetyczny świat mający swoje zasady, a jego umiejscowienie wśród pozornie niedostępnych szczytów pogłębiało poczucie izolacji. Życie toczyło się według prostego harmonogramu: rankiem spacery po okolicznych łatwiej dostępnych górach, po południu wystawny posiłek w luksusowej jadalni. Dzień składał się z samych przyjemności, atrakcjom towarzyszyły najlepsze trunki i potrawy. Mało kogo interesowało, jakie szczyty widać z balkonu albo jak nazywa się pobliska dolina. Był to świat hotelocentryczny, grand był jego osią, a okolica jedynie pięknym tłem dla miłego spędzania czasu. Ważnym miejscem w takich hotelach były werandy. Oszklone, wypełnione rattanowymi meblami, stanowiły połączenie między zewnętrznym światem gór a wewnętrznym krajobrazem luksusu. Zacytuję tu znów wspomnianego już Wedekinda:
„Wyniosłe monumentalne ustawienie i położenie hoteli wkomponowanych często w zbocze górskie, jak i ich architektoniczna rozbudowa wszerz zapewniały dalekie panoramy. Dawały gościowi wrażenie, że unosi się pomiędzy niebem i ziemią w czarownej, odłączonej od rzeczywistości sferze, w lekkości której „powietrze [działało] jak szampan”. Tarasy i zalane światłem werandy […] stawały się jako przestrzeń na pograniczu wewnątrz i zewnątrz miejscem społecznej interakcji, spotkań, konwersacji i autoprezentacji. Stąd można było obserwować świat gór, śledzić śmiałe [ekipy] wspinaczkowe za pomocą lornetki.”
Widok stawał się przedłużeniem hotelu, a hotel przedłużeniem gór – na ścianach wisiały obrazy przedstawiające panoramy, w holu stały inspirowane przyrodą rzeźby, a za szybą roztaczał się widok na górskie jezioro otoczone ośnieżonymi szczytami.
Takich miejsc nie było wiele, choć jak na tamte czasy i możliwości technologiczne ich liczba i tak imponuje. Ogólnie w Szwajcarii według danych z 1880 roku na wysokości powyżej 2000 m n.p.m. znajdowało się 14 hoteli. Pomiędzy 1800 a 2000 m wybudowano ich 94. Powyżej 900 m, a poniżej 1800 znajdowało się ich natomiast 254. Alpejskie hotele cieszyły się zainteresowaniem nie tylko w sezonie letnim, ale też w zimie, bo już w latach 80. XIX wieku upowszechniły się sporty zimowe a także zimowe kuracje w górach.
Krytyka alpejskich grand hoteli
Turysta, przybysz, obcy wchodził w Alpy, zachwycając się tamtejszym sielankowym krajobrazem naturalnym i kulturowym. Piękno przyrody i gór, doceniane od schyłku XVIII wieku, oraz urzekająca prostota życia lokalnej ludności stawały się azylem dla zmęczonych pędem wielkomiejskiej cywilizacji. Tak pisał o tym Leslie Stephen w 1871 roku:
„Jeśli widok miast i pałaców oraz w ogóle „siedzib luksusu” sugerował jedynie występek i ucisk, raju można było rozsądnie szukać wśród długich grzbietów skał, szczelin, dziur, i zakrętów dolin alpejskich”
Jakie to dziwne, że kilka dekad później ten sam człowiek, który przyjeżdżał w góry oderwać się od swojej codzienności, wprowadził tę codzienność w góry. Kiedyś zachwycającym był pejzaż z nadgryzioną zębem czasu góralską budą pasterską, ale w pewnym momencie i to spowszedniało, a turysta potrzebował silniejszych bodźców – takim stał się widok monumentalnego gmachu grand hotelu dominującego nad górską przyrodą, która stała się tylko ornamentem, tłem dla podkreślenia wspaniałości dzieła człowieka. Tego samego człowieka, dla którego widok górskich przepaści i skalistych turni miał napawać poczuciem wzniosłości i nikłości własnej egzystencji wobec niewzruszonego majestatu gór.
Jak widać, idea stojąca za alpejskimi grand hotelami kłóciła się niejako z popularnymi sposobami postrzegania gór. Należy jednak pamiętać, że nawet na przełomie wieków, czyli wtedy, kiedy te hotele budowano, słyszalne były głosy krytyki wobec tych przedsięwzięć. Co rzuca się w oczy to pewna tendencja, która ma się dobrze i współcześnie, a mianowicie dążenie pewnej grupy osób do zawłaszczania przestrzeni. Bywa to wyrazem przynależności do elity wyższej, lepszej, bogatszej. Do dziś mamy w górach luksusowe resorty oferujące celebrytom, politykom i biznesmenom relaksacyjne pobyty z naturą za szybą. W kuchni mamy tam zdobywców gwiazdek Michelin, w spa wykorzystuje się najbardziej organiczne i ekologiczne kosmetyki z lokalnych źródeł, a obsługa ma za zadanie zapewnić gościom pełen relaks. Czy można jednak mówić o ekologii i kontakcie z naturą w kontekście hotelu, który z założenia w tę naturę ingeruje?
Literatura:
- J. Mathieu, Alpine Tourism: Refashioning a Model, [w:] The Oxford Handbook of the History of Tourism and Travel, ed. by Eric Zuelow and Kevin J. James, Oxford University Press, 2022.
- M. Twain, A Tramp Abroad, London 1880.
- L. Stephen, A Playground of Europe, New York – London 1909.
- M. Wedekind, Widok z werandy. Turystyka luksusowa w Alpach przełomu wieków, „Góry – Literatura – Kultura” 2021, t. 15.
Pozostałe wpisy:
Wspólnota ludzi gór. O górskich festiwalach
Kiedy góry stają się pasją, warto jest znaleźć miejsce, w którym można dzielić się nią z innymi. Takim miejscem są festiwale górskie, które wyewoluowały z przeglądów filmów górskich na całym świecie. W Polsce jedną z najważniejszych tego typu imprez jest Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju i właśnie 29. edycja tego wydarzenia natchnęła mnie do opracowania odcinka wyjaśniającego historię górskich festiwali i opowiadającego o tym, jak wyglądały początki lądeckiego święta ludzi gór.
Czytaj dalej →Śnieżka i XVII-wieczne „daleko jeszcze?”. Wrażenia pierwszych karkonoskich turystów
Turystyka w Karkonoszach zaczęła się wcześnie, bo już w XVI wieku. Chodzono wtedy głównie na Śnieżkę, a na podstawie wpisów z ksiąg pamiątkowych można zapoznać się z wrażeniami najstarszych karkonoskich turystów. Byli oni wyjątkowo marudni, a chodzili w góry m.in. żeby spotkać legendarnego Rubezala. Istotnym miejscem dla rozwoju ruchu turystycznego w Karkonoszach były Cieplice, a konkretnie cieplickie uzdrowisko, do którego zjeżdżali ważni goście z całego świata.
Czytaj dalej →