Rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady. Geneza
Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak
Bieszczady Zachodnie rozciągają się od Komańczy na zachodzie do rzeki San na wschodzie. Dzisiaj są ostatnim na wschodzie pasmem górskim Polski, ale jeszcze sto lat temu były zaledwie bramą w rozciągające się dalej Karpaty Wschodnie – Huculszczyznę, Czarnohorę, Gorgany – które przestały być polskimi w czasie II wojny światowej.
Tak to już jest z terenami pogranicznymi, że ich historia bywa trudniejsza i bardziej zawiła niż ziemi leżących bezpiecznie w sercu kraju. Bieszczady stały się terenem pogranicznym w latach 40. i niemal od razu region ten objęła masa zjawisk typowych dla ich położenia. Przesiedlenia, walki na tle narodowościowym i religijnym, szczególne zainteresowanie ze strony władz i próby centralnego sterowania społecznością i infrastrukturą. Bieszczady pod koniec lat 40. XX wieku zostały niemal całkowicie wyludnione, przez co nabrały dzikiego charakteru. Do dziś krąży powiedzenie „Rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady” rozumiane jako utopijna ucieczka do sielskiego, wolnego, lepszego świata. Jeśli chcecie wiedzieć skąd tak naprawdę wzięło się to powiedzenie i co znaczyło dla pierwszych powojennych bieszczadzkich osadników, zapraszam do czytania dalej.
Bieszczady - góry dzikie i wyjątkowe
Bieszczady do tej pory są uważane za najbardziej dzikie, pierwotne i niedostępne z polskich pasm górskich. Może chodzi o rozproszoną zabudowę, może o braki w komunikacji publicznej, a może o wysokie prawdopodobieństwo spotkania niedźwiedzia? Kto wie…
Pewne jest, że już od kilku dobrych dekad krąży wśród Polaków pewien, nazwijmy to, bieszczadzki mit, sugerujący, że są to góry pozwalające odciąć się od świata, zacząć od nowa, nawiązać bliższy kontakt z naturą. Ile historii słyszeliście o nieszczęśliwych pracownikach korporacji, którzy zastosowali się do wspomnianego powiedzenia, po prostu rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady?
Ale dlaczego w Bieszczady? Czym właściwie Bieszczady różnią się od innych polskich gór? Czemu ludzie, rzuciwszy już wszystko, nie kierują się w Góry Kamienne albo w Beskid Żywiecki? Co jest takiego wyjątkowego w tych leżących na wschodzie górach?
Sami pewnie odpowiedzielibyście mi na to pytanie, relacjonując chociażby własne wycieczki. Zwrócilibyście uwagę na rozległe połoniny, gęste lasy, urokliwe, jakby wyjęte z innego świata wsie i ludzi, którzy żyją bez pośpiechu, ot zbierając jagody. W innych górach nie ma takiej egzotyki, nie ma poczucia bycia na końcu świata. W innych górach na każdym kroku są otwarte sklepy, pensjonaty i restauracje. Pod domki na wynajem nie podchodzą nocą wilki, a jedyny lokalny PKS nie ma przerwy od kursowania w soboty, niedziele i święta. Na dzisiejsze standardy, Bieszczady są bezsprzecznie inne. W ich pierwotności dorównuje im tylko miejscami Beskid Niski. Na skali ucywilizowania są daleko od Zakopanego, nie mówiąc już o większych miastach. Bliżej jest im do tajemniczych Suwałk albo nieodkrytej Warmii. Można by pomyśleć, że tak było zawsze. Że ten pierwotny klimat to coś nomen omen niezmiennego, istniejącego od początku.
Bieszczady przed wojną
Teraz wyobraźcie sobie, że jeszcze przed II wojną tereny te były żywym tyglem kulturowym, ważnym gospodarczo ze względu na surowce, zamieszkanym przez ludzi różnych wyznań i narodowości. Bieszczady zamieszkiwali Polacy, Żydzi i grupy wschodniosłowiańskie, w szczególności Łemkowie i Bojkowie, czyli ludność pochodzenia Rusińskiego, zamieszkująca Karpaty (Rusini karpaccy), spokrewniona z Hucułami.
Grupy etniczne i narodowe mieszały się w małżeństwach, doprowadzając do zacierania granic między mieszkańcami. Nie był to jednak krajobraz zupełnie arkadyjski, bo już wtedy dochodziło do rozmaitych konfliktów na tle religijnym – trzeba pamiętać, że były na tym terenie reprezentowane różne wyznania: katolicyzm, w tym grekokatolicyzm, judaizm i prawosławie. Pod tym względem był to tygiel „łatwopalny”.
Również narodowa przynależność tych grup była skomplikowana i trudna do określenia, bo przez burzliwą historię regionu byli oni uważani raz za Ukraińców, raz za Polaków. Był to zresztą temat wywołujący duże kontrowersje, podejmowany często z powodów politycznych.
Różnorodność etniczna Bieszczadów Zachodnich stała się ważnym problemem w czasie i zaraz po II wojnie światowej.
Konflikt o Bieszczady
Granice Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej ustalono na konferencji w Jałcie w 1945 roku, ale już z końcem wojny Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego sterowany przez władze stalinowskie zawarł porozumienie z Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką w sprawie przesiedlenia ludności m.in. w pogranicznych już wtedy Bieszczadach. Polacy mieli przenieść się na zachód, a ludność wschodniosłowiańska, w tym Łemkowie i Bojkowie – na wschód. Nie wszyscy byli zadowoleni z takich przesiedleń, a szczególnie ci ostatni stawiali opór. Trzeba pamiętać, że ludność w Bieszczadach często nie odczuwała silnej przynależności narodowej do żadnego z sąsiadujących krajów, a priorytetem było po prostu zostanie w domu, u siebie. Plan trzeba jednak było wykonać, więc już jesienią 1945 roku zaczęto transferować ludzi przymusowo, z użyciem siły.
Dochodzi tu jeszcze kwestia Ukraińskiej Powstańczej Armii, nacjonalistycznej partyzantki, która za cel obrała sobie zachowanie Bieszczad w granicach Ukrainy. Żeby to się udało, chcieli oni pozostawić na tych ziemiach jak najwięcej ludności wschodniosłowiańskiej, co kłóciło się z ustaleniami obu krajów (a przynajmniej ich marionetkowych rządów sterowanych z Moskwy). Stąd wiele krwawych starć w obronie przesiedlanych. UPA niszczyła też już opuszczone wsie, żeby uniemożliwić zamieszkanie w nich Polakom, a przez to osłabić polskie wpływy na tym terenie. Wsie palili również Polacy, a konkretnie polska armia, chcąc w ten wyraźny sposób przekonać Bojków i Łemków do przeprowadzki na wschód. Miało to podłoże strategiczne – im mniej mieszkańców, tym mniej wsparcia dla partyzantów. W odpowiedzi UPA, żeby blokować przesiedlenia, niszczyła infrastrukturę, m.in. kolejową i telefoniczną, a konflikt eskalował do znacznych rozmiarów. W 1947 roku w Bieszczady wysłano polskiego ministra obrony, generała Karola Świerczewskiego, który zginął w wyniku niespodziewanego ataku w pobliżu wsi Jabłonki. Śmierć tak wysoko postawionej osoby była punktem zwrotnym w działaniach polskich władz na tym terenie. Szybko postanowiono o przymusowych przesiedleniach pozostałej ludności ukraińskiej i rusińskiej – tym razem nie na wschód, a na zachód, na tzw. Ziemie Odzyskane. Działania te były częścią większego przedsięwzięcia o nazwie Akcja Wisła zapoczątkowanego w 1947. Bojków i Łemków rozlokowano w taki sposób, by jak najszybciej zasymilowali się z ludnością polską, a to doprowadziło do niemal całkowitego zniszczenia ich kultury i tradycji. W Bieszczadach została zaledwie garstka dawnych mieszkańców, a niedługo później tereny stały się domem dla zupełnie innych ludzi. Jednak zanim to nastało, krajobraz bieszczadzki zmienił się nie do poznania. Doglądane wcześniej przez ludzi ogrody, sady i cmentarze pochłonęła natura, zburzone i spalone wsie zarosły trawami i chwastami, podobnie jak pozostawione po bogatej kulturowo społeczności kościoły i cerkwie. Niewiele czasu trzeba, żeby przestrzeń zapomniała o człowieku i powróciła niemal do stanu pierwotnego.
Odkrywanie Bieszczadów na nowo
W latach 50. Bieszczady były opuszczone, zarośnięte i zapomniane. Rozmnożyła się w nich dzika zwierzyna, niedźwiedzie, rysie i jelenie. Porzucone domostwa dodawały krajobrazowi melancholii, a turyści zwracali uwagę na tajemniczość i niedostępność tych gór. Inaczej patrzyli na nie ekonomowie. Była to ziemia bogata w surowce naturalne, szczególnie w drewno, a co za tym idzie w interesie władz było jak najszybsze zagospodarowanie tego terenu. Stosowano więc w latach 50. różne mniej lub bardziej udane strategie mające zachęcić ludzi do przeprowadzki w Bieszczady. Bo przecież żeby pozyskać surowce, trzeba rąk do pracy. A była to praca trudna i wieloetapowa. Najpierw konieczne było naprawienie i w dużej mierze dobudowanie sieci komunikacyjnej – dróg, mostów i torów kolejowych, którymi z jednej strony przyjeżdżali by pracownicy, z drugiej cenne drewno byłoby transportowane na zachód kraju.
Kraina robotników, leśników i… kowbojów?
Do tej wyczerpującej pracy w spartańskich warunkach zapraszano (albo zmuszano) m.in. harcerzy, członków Zrzeszenia Młodzieży Socjalistycznej (hufce pracy), ale także więźniów i ogólnie ludzi (mężczyzn) nie mających zbyt wiele do stracenia. Pracownicy mieszkali w prowizorycznych budynkach przypominających polowe koszary, spali w wieloosobowych salach, nie było mowy o bieżącej wodzie czy łazience. Dodatkowo sprzęt, którym odbudowywano Bieszczady zdecydowanie odbiegał od standardów nowoczesności. Ziemię kopano łopatami, drewno wożono rozpadającymi się ciągnikami, wiele pracy wykonywano ręcznie z narażeniem życia i zdrowia. Panujące wtedy warunki zostały zobrazowane m.in. w filmie „Baza ludzi umarłych” z 1958 roku. Jest to adaptacja opowiadania Marka Hłaski „Następny do raju”. I chociaż miejscem akcji dzieła Hłaski była Kotlina Kłodzka, w filmie bohaterów osadzono właśnie w schowanym w bieszczadzkim lesie prowizorycznym baraku, akcentując izolację osób, które decydowały się na pracę przy wyrębie drzew w Bieszczadach. Zresztą nie jest to jedyny film, dzięki któremu można zrozumieć jak kreowano po wojnie wizerunek tych gór. „Baza…” nie była dziełem pochwalnym i pokazywała trudną prawdę o problemach ludzi mieszkających w Bieszczadach. Innym tytułem, pokazującym już bardziej propagandową wizję tego regionu jest „Rancho Texas” z tego samego, 1958 roku. Dwie zupełnie odmienne wizje, dwa sposoby patrzenia na ten sam region. „Rancho…” opowiada historię letniego pobytu w górach młodego studenta z Warszawy. Od początku dowiadujemy się, że jest to wielki fan amerykańskiego dzikiego zachodu, westernów i filmów przygodowych o pościgach, pięknych kobietach i kowbojach. W Bieszczadach zbliża się on do tego klimatu, zatrudniając się przy wypasie bydła. W filmie pojawia się wiele motywów westernowych, ujarzmienie dzikiego konia, sceny w karczmie przypominającej saloon, wątek erotyczny, a nawet sceny pościgu i walki. To wszystko na tle bieszczadzkich krajobrazów.
Propaganda bieszczadzka lat 50. to też krótkie filmy wprost zachęcające do zamieszkania w Bieszczadach, w których można było usłyszeć np.: „Przyjeżdżajcie! Czeka na Was najtańsza ziemia w Polsce! Rolnicy! Chcecie poprawić swoje warunki życiowe? Młodzieży! Twoja przyszłość w Bieszczadach! Czeka na Was ziemia. Setki wolnych gospodarstw.”
Relacjonowano też postępujące prace nad udostępnieniem regionu, m.in. w krótkim filmie zatytułowanym „Życie wróciło w Bieszczady” (1958), gdzie w typowej dla wczesnego PRL-u formie opowiedziano o bohaterskiej pracy ochotników nad budową fragmentu torów kolejowych mających łączyć Bieszczady ze światem. Widać w nim typową pochwałę męskości rozumianej jako stawianie czoła największym trudom i niewygodom w imię przygody.
„Tu w Bieszczadach nie było malowanych sielanek. Nie było miejsca dla lipnych przodowników, obiboków i krzykaczy. W takich oto warunkach trzeba było przez 8 godzin hartować swój upór, mięśnie i cierpliwość, ale ta praca była krajowi potrzebna do życia. Ani jedna kropla potu nie poszła na marne. Tor zwyczajnej kolejki urósł tu do rozmiarów symbolu”
Uczestniczenie w hufcu dawało też korzyści w postaci chociażby kursów na prawo jazdy organizowanych po godzinach pracy. Kursów, które przygotowywały do dalszej pracy w Bieszczadach, m.in. przy zwózce drzewa. W ten sposób trud był wynagradzany, wszyscy byli zadowoleni, a przynajmniej uśmiechnięci młodzieńcy z filmów propagandowych nazwani zresztą wprost „zmotoryzowanymi kowbojami”. Nie ma co się dziwić, że budowniczy dróg w Bieszczady zostawali w tych górach. Były one przedstawiane jako piękne, dzikie i obfitujące w bujną roślinność, mogącą wykarmić stada owiec i bydła.
Pierwsi osadnicy - oczekiwania vs. rzeczywistość
W latach 50. w Polsce Bieszczady były kreowane na polski Dziki Zachód, czy może raczej dziki wschód. Była to ziemia, którą trzeba było zasiedlić, eksploatować, a to wymagało ludzi odważnych, silnych i nie bojących się przygód. To trafiało do wielu młodych mężczyzn, którzy wychowali się na książkach o Indianach i kowbojach. Niestety, takie przeprowadzki często wiązały się z dużym rozczarowaniem.
Ludzie nie wiedzieli dokąd jadą i na co się piszą. Rzadko było tak, że o wyjeździe w Bieszczady decydowano zobaczywszy je wcześniej. Takie sytuacje zdarzały się studentom, którzy wcześniej wędrowali po górach turystycznie, albo uczestnikom wczasów pracowniczych. Ale szczególnie w tych pierwszych dekadach po wojnie większość ludzi, głównie rolników, mieszkańców wsi i małych miejscowości, jechała po raz pierwszy w Bieszczady już z całym swoim majątkiem. Na miejscu czekał na nich brak dróg, zaniedbane gospodarstwa, brak podstawowej infrastruktury: sklepu, szkoły czy lekarza. Przyjeżdżający byli często przyzwyczajeni do lepszych warunków niż te, które zastali. W Bieszczadach czas się zatrzymał: domy były kryte strzechą, zamiast podłogi było klepisko. Niektórzy zawracali, ale większość została, wstydząc się wracać, albo nie mając po co.
Ci, którzy zostali dzielili się na entuzjastów i sceptyków. Pierwsi akceptowali swoje nowe położenie, postrzegali Bieszczady jako nowy dom i szybko wykupowali ziemię, drudzy żyli w atmosferze tymczasowości, czekając na powrót do miejsca skąd przyjechali. Nie inwestowali w ziemię, czego później żałowali, bo preferencyjne ceny szybko wzrosły, a wcześniej 12 hektarów można było kupić za równowartość miesięcznej pensji bieszczadzkiego leśnika.
Na przeprowadzkę na południowy wschód decydowali się mieszkańcy różnych regionów Polski, również ich powody były rozmaite. Bieda, brak ziemi w rodzinnych miejscowościach, obietnica lepszego życia, ale też odizolowanie, możliwość oderwania się od dotychczasowych problemów, zobowiązań, rozpoczęcie nowego życia. Nowe społeczeństwo bieszczadzkie kształtujące się pod koniec lat 50. i na początku 60. było patchworkowe. Z jednej strony mieliśmy doświadczonych leśników i robotników (oni przyjechali jako pierwsi), z drugiej młodzież z przeludnionych wsi, szukającą swojego miejsca na Ziemi. Przyjeżdżali ludzie z Podhala, szukając pól i polan do wypasu owiec. Z badań etnograficznych przeprowadzonych w Bieszczadach przez Sonię Knapczyk wynika, że większość przyjazdów miała podłoże ekonomiczne i praktyczne, rzadko zdarzały się migracje sentymentalno-romantyczne, w poszukiwaniu dzikiej przygody. Takich migracji było więcej w latach 70. i 80. Wcześniej, w pierwszych dekadach po wojnie decyzje o przeprowadzce często były nagłe, podejmowane z konieczności, bez znajomości warunków panujących w bieszczadzkich miejscowościach. Mało kto jechał świadomie za piękny górskim krajobrazem. W latach 70. pojawił się natomiast inny casus – ucieczki z miasta.
Nie ważne jednak, czy w latach 50., czy w 80., Bieszczady kojarzono z pewnym mitem wolnościowym. Tam uciekano od czegoś, tam znajdowano swobodę. Mówi się o uciekinierach przed wojskiem, alimenciarzach, ale i pracownikach kopalń, którzy uciekli w Bieszczady, żeby na własnych warunkach wieść na wpół pierwotne życie, utrzymując się z darów lasu. Taka jest historia znanego Wam może z piosenki Wolnej Grupy Bukowina Majstra Biedy.
Powojenna turystyka w Bieszczadach
Piosenka turystyczna niech przeniesie nas jeszcze na chwilę do innego ważnego aspektu postrzegania Bieszczad przez Polaków w latach 50. i 60. Były to przecież czasy silnego rozwoju krajoznawstwa i turystyki. Powstałe w 1950 roku PTTK szybko zabrało się za wytyczanie i znakowanie szlaków w Bieszczadach. Już w połowie lat 50. można było przejść z Krynicy (gdzie kończył się przedwojenny Główny Szlak Beskidzki) do szczytu Halicza. Pionierom powojennej turystyki w tym rejonie przewodził sam Władysław Krygowski, który przyznawał, że jest to teren odmienny od innych polskich gór, wymagający innej pracy przygotowawczej, która przypomina bardziej działania pierwszych odkrywców. Bieszczady były atrakcją dla turystów chcących zakosztować czegoś nowego, świeżego i pierwotnego. Nie było tam żadnych wygód, jak schroniska. Sam Krygowski pisał:
„Krajobraz Bieszczadów i ich przyroda są zdecydowanie inne niż w pozostałych grupach Beskidów. Bieszczady są bowiem jedyną grupą górską, która należąc do Beskidów Wschodnich posiada wiele cech fizjograficznych i florystycznych właściwych im a nieznanych Beskidom Zachodnim. Najbardziej charakterystycznym rysem krajobrazu Bieszczadów są rozległe grzbietowe połoniny i specyficzny układ pięter roślinności.”
O rozwoju turystyki w Bieszczadach pisała Patrice M. Dabrowski: „Jako góry Bieszczady nie były podobne ani do Tatr, ani do Alp, a raczej do Karpat Wschodnich (czyli utraconej – i w konsekwencji wytęsknionej – części przedwojennej Polski), których krajobraz również charakteryzował się nie ostrymi, lecz łagodniejszymi szczytami oraz bujnymi trawiastymi połoninami (halami). W Bieszczadach powojennych wszystko – prócz połonin – było zarośnięte olchą szarą, pokrzywami i innymi chwastami. Stały się one jednak wielką atrakcją dla turystów z prawdziwego zdarzenia.” Chodzi tu o takich turystów, którzy szli w góry wyposażeni w siekierę oraz odpowiednie doświadczenie i umiejętności pozwalające na przetrwanie, ba! czerpanie przyjemności z przebywania w niezadeptanej bieszczadzkiej puszczy.
Atrakcyjność takiej turystyki szybko ją spopularyzowała. Powstawały bazy namiotowe, z których korzystali członkowie Akademickich Klubów Turystycznych czy Stowarzyszenia Przewodników Beskidzkich, uczestnicy obozów wędrownych i rajdów. W Bieszczady jeździła szczególnie młodzież z Warszawy. Organizowano też wczasy pracownicze dla robotników, jednak ta odnoga turystyki rozwijała się powoli ze względu na ograniczoną i powstającą dopiero bazę noclegową.
Od początku tej nowej, powojennej turystyki w Bieszczadach mija już 70 lat. Góry, które wtedy były „odkrywane na nowo”, teraz są już jedną z najpopularniejszych destynacji turystycznych, szczególnie dla mieszkańców Polski wschodniej. Mimo to nadal można tam odnaleźć ślady wtórnej dzikości, echa skomplikowanej historii osadniczej i utrzymujące się przekonanie, że to właśnie Bieszczady są miejscem, do którego najlepiej się ucieka.
Bibliografia:
- Patrice M. Dabrowski, „The Carpathians. Discovering the Highlands of Poland and Ukraine”, 2021.
- Patrice M. Dabrowski, “«Odkrywamy powtórnie Bieszczady». Idealizacja gór w PRL-u i jej oddźwięk”, „Góry – Litaratura – Kultura” 2019, t. 13.
- Sonia Knapczyk, „«Gdzie diabły szepcą dobranoc» - powojenne osadnictwo w Bieszczadach”, „Wrocławski Rocznik Historii Mówionej” 2017, r. VII.
- Władysław Krygowski, „Od Beskidu Śląskiego po Bieszczady. Przewodnik”, Warszawa 1977.
- Film dokumentalny: „Życie wróciło w Bieszczady”, reż. Aleksander Minorski, 1958.
- „Baza ludzi umarłych”, reż. Czesław Petelski, 1958.
- „Racho Texas”, reż. Wadim Berestowski, 1958.
Pozostałe wpisy:
O turystyce na ziemi kłodzkiej
Ziemia kłodzka to sudecki region górski o wielu obliczach, od wieków oferujący turystom przyjemności uzdrowiskowe, piękne górskie widoki oraz nietuzinkowe atrakcje i zabytki - sakralne, postindustrialne czy geologiczne. W tym odcinku nie tylko opowiem Wam o historii turystyki na ziemii kłodzkiej. Zaproponuję Wam także ciekawe miejsca do odwiedzenia w tym regionie.
Czytaj dalej →Wspólnota ludzi gór. O górskich festiwalach
Kiedy góry stają się pasją, warto jest znaleźć miejsce, w którym można dzielić się nią z innymi. Takim miejscem są festiwale górskie, które wyewoluowały z przeglądów filmów górskich na całym świecie. W Polsce jedną z najważniejszych tego typu imprez jest Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju i właśnie 29. edycja tego wydarzenia natchnęła mnie do opracowania odcinka wyjaśniającego historię górskich festiwali i opowiadającego o tym, jak wyglądały początki lądeckiego święta ludzi gór.
Czytaj dalej →