Kto mieszkał w Karkonoszach? Część 2: W górach

Cover Image for Kto mieszkał w Karkonoszach? Część 2: W górach
/podcast

Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak

Słuchaj w Spotify:
Oglądaj na YouTube:
Górskie Historie tworzę od A do Z sama i udostępniam bezpłatnie. Możesz wesprzeć mnie w tym, fundując mi "wirtualną kawę“. Twój gest pomoże mi przygotowywać dla Ciebie więcej rzetelnych treści 🙂
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Przypomnienie pierwszego odcinka

W poprzednim odcinku przyglądaliśmy się dawnym mieszkańcom północnych Karkonoszy - od joannitów w Cieplicach po rozproszone wsie laborantów i tragarzy lektyk. Dobrze jest znać dawnych mieszkańców naszych ulubionych gór, nawet jeśli ślady po nich zostały zatarte. Poznaliście już Johanna - wyobrażonego przeze mnie przewodnika ze Szklarskiej Poręby z księgą pełną wpisów zachwyconych pań noszonych po Karkonoszach w lektykach. Dziś wrócimy do tematu karkonoskich baud: zobaczymy, czym były, jak się w nich żyło, co jadło, czym goszczono turystów. Zajrzymy do dawnej Strzechy Akademickiej i do Luční Boudy. Poznamy Hildę, córkę karczmarza z Hampelbaude. Wracamy w Karkonosze!

Mam na imię Marysia, a to są Górskie Historie

Co działo się wysoko w górach?

Jeśli chodzi o zagospodarowanie wyższych partii Karkonoszy, to było ono opóźnione względem dolin, ale i tak nadeszło dosyć szybko, bo około wieku XVII. Świadczyć może o tym chociażby kwestia precyzowania granic. Bo widzicie - kiedy mało kto się w góry zapuszczał, nie było istotne, gdzie dokładnie przebiega granica między państwami. Wiadomo było, że Karkonosze są granicą. Ale który grzbiet? Wydawało się to nieistotne. Do czasu. Dowodem na zainteresowanie właścicieli okolic jasnym wyznaczeniem tychże granic jest postawienie w 1681 roku na szczycie Śnieżki kaplicy św. Wawrzyńca. To śląski hrabia Schaffgotsch wykonał ten krok, zaznaczając granice swojego dominium.

Wchodzenie człowieka coraz wyżej w góry miało kilka przyczyn i doprowadziło do niebywałego zaludnienia wysokogórskich terenów Karkonoszy. Pamiętacie z poprzedniego odcinka czeskich emigrantów protestanckich, którzy po wojnie trzydziestoletniej uciekali na Śląsk przed prześladowaniami religijnymi? Ich obecność w śląskich Karkonoszach jest ważniejsza niż mogłoby się wydawać. Założyli oni kilka istniejących do dziś osad: Marysin (część Szklarskiej Poręby), Karpacz Górny, Zachełmie i Michałowice. Przez to, że osiedlali się tu niejako z przymusu, nie narzekali na warunki, lokując się wyżej, gdzie warunki atmosferyczne (opady, temperatura, słabe gleby) były mniej zachęcające. Tym samym można powiedzieć, że to im zawdzięczamy rozwój osadnictwa „w górę". Ich wsie były też inne niż niemieckie łańcuchówki ułożone wzdłuż potoków - u Czechów zabudowania były rozproszone. Oczywiście to nie jest tak, że w wysoko położonych osadach mieszkali tylko Czesi, ale to im przypisuje się rozpoczęcie zagospodarowywania tych terenów.

A nie było to zagospodarowywanie łatwe, bo w takich wsiach niewiele można było zrobić, żeby się wyżywić. Ziemia nie chciała wydawać plonów - nie rosły ani zboża, ani ziemniaki. Dlatego rozwinęło się tu pasterstwo, które zmieniło lokalny krajobraz. Z jednej strony przez wycinkę lasów, z drugiej - za sprawą bud pasterskich, a nawet całych ich osad. Powstawały one od 1632 roku, a za pierwsze uznaje się Starą Śląską Budę (Schronisko pod Łabskim Szczytem), budę na Złotówce (później znaną jako Hampelbaude, a jeszcze później jako Strzechę Akademicką) oraz budę przy Małym Stawie (czyli, słusznie myślicie, dzisiejszą Samotnię). Oczywiście od XVII wieku te budy przechodziły wielokrotne przebudowy albo w ogóle były wznoszone od zera, bo spłonęły. Chodzi jednak o to, że w danym miejscu mamy kontynuację istnienia budynku - od XVII wieku do dziś.

Pasterstwo działało w Karkonoszach na dużą skalę, bo w XVIII wieku takie gospodarstwa pasterskie jak Stara Śląska Buda czy Wiesenbaude nie tylko pasły swoje liczące kilkadziesiąt krów i kóz stada, ale dodatkowo przyjmowały pod swoją opiekę bydło z dolin - za odpowiednim wynagrodzeniem. Z ich mleka wytwarzano masło i sery, ze sprzedaży których kupowano na dole chleb, mąkę, gorzałkę, ubrania i buty.

Mówi się, że około XVIII/XIX wieku było tam jakieś dwa tysiące baud, w których żyło około 14 tysięcy ludzi, z tego niemal połowa po śląskiej stronie. Marek Staffa zauważa, że w tamtych czasach podobną liczbę ludności miały spore miasta. Przez to w górach powstawały nowe drogi, sieć komunikacyjna rozwijała się, udoskonalano też metody przemieszczania się zimą, np. budując sanie rogate czy karple - proste rakiety śnieżne.

Od XVII wieku karkonoskie wsie już nie tylko wchodziły coraz wyżej, ale jeszcze pękały w szwach. Nie przeszkadzał fakt, że było to trudne życie w odosobnieniu, a zimą - nierzadko w odcięciu od świata. W takich osadach rodziło się wiele dzieci, jednak również wiele umierało. Może miało to coś wspólnego z tym, że biegały półnagie, pasąc krowy i wspinając się po stromych karkonoskich zboczach w poszukiwaniu poziomek. Nie trzeba chyba dodawać, że takie dzieci nie chodziły do szkoły i całym ich światem były Karkonosze. Dlatego baudy - rozumiane już później jako schroniska dla turystów - były również biznesem wielopokoleniowym.

Sytuacja zaczęła się zmieniać w drugiej połowie XIX wieku. Miało to związek z rozwojem przemysłu. Spowodował on odpływ ludzi w dół, bliżej fabryk. I tak stopniowo baudy były opuszczane i niszczały, aż zniknęły zupełnie. Przetrwały te, których mieszkańcy nie opierali swojego bytu na rzemiośle i hodowli bydła, a raczej na turystyce. Czyli, mówiąc prościej - te, które stały się schroniskami.

Rozwój przemysłu (głównie tkactwa) oraz turystyki w dolinach sprawił, że takie miejscowości podgórskie jak Karpacz czy Szklarska Poręba zaczęły przekształcać się w letniska. Był to czas prosperity dla regionu, bo turyści przywozili pieniądze, zatrudniali przewodników i tragarzy, kupowali serki i alkohole. Do tego doszło doprowadzenie kolei, co sprawiło, że zarówno przemysł, zaludnienie i turystyka wręcz eksplodowały.

A jak praca w turystyce w XIX wieku wyglądała w praktyce? Przyjrzyjmy się Strzesze Akademickiej, czyli Hampelbaude. Na wstępie musimy odrzucić znany nam dziś wygląd schroniska. Było ono bowiem przebudowywane i remontowane - do połowy XIX wieku w tym miejscu stał zupełnie inny budynek. Zacytuję tu podróżnika, który tam wtedy był i go widział:

„Konstrukcja [..] górskich baud jest bardzo prosta i odpowiadająca skromnym potrzebom jej mieszkańców. Jest to dość długa chata z ułożonych jeden na drugim bali uszczelnionych mchem, nakryta dachem z gontu. Wnętrze przypomina [...] biedne wiejskie domostwa, wyróżnia się jedynie wyjątkową czystością. Mieszkańcy są pasterzami, żyją przeważnie z hodowli bydła, a tylko tu i ówdzie, zwłaszcza po czeskiej stronie, przędą przędzę na płótno i woal".

W baudzie, a właściwie w doklejonej do niej oborze, trzymano krowy i kozy (około 20-30 sztuk), a jak pisał dalej nasz podróżnik o nazwisku Weiss: „Mleko tych krów i zrobione z niego masło i ser mają wyjątkowo czysty, wyśmienity smak".

Hampelbaude przez długi czas zachowywała tradycyjny charakter takiego karkonoskiego gospodarstwa i już w pierwszej połowie XIX wieku była zamieszkiwana całorocznie. Należała już wtedy do najczęściej odwiedzanych karkonoskich bud, dzięki położeniu przy popularnej drodze wejściowej na Śnieżkę, od północnej strony gór. Na harfie grywała tu niewidoma dziewczyna, a urodziwe córki gospodyni przygotowywały gościom śniadanie składające się z chleba i gorzałki, jak było wówczas w Karkonoszach w zwyczaju.

Hilde z baudy

Możliwe, że jedną z nich była Hilde, córka karczmarza z Hampelbaude. Przyjrzyjmy się jej. Jest młoda, myśli czasem o przyszłości, ale większość jej dni to ciężka fizyczna praca. Narzeka, że za dużo turystów przewija się przez ich budę. Trochę jej też nie w smak, że ciągle słyszy, jak to u nich jest gorzej niż u Czechów - bauda ojca Hilde jest dość skromna. W izbie gościnnej stoją dwa duże, nienakryte stoły ustawione pod trzema oknami, otoczone stołkami i długimi, grubymi ławami. Na lewo od wejścia znajduje się duży stojak na talerze, sięgający aż do sufitu. Po prawej - duży piec kaflowy, centrum wszelkich zajęć domowych i gospodarskich. Oprócz domowego sprzętu i wszelkich potrzebnych utensyliów są tu do zobaczenia także maselnice i kilka naczyń na mleko. Na długich tyczkach, nie tylko nad piecem, lecz praktycznie w całym pomieszczeniu, suszy się bieliznę i odzież. Z izby prowadzą jedne drzwi do sieni i stajni, drugie do kuchni i komory. Tymczasem z drugiej strony grzbietu działa Wiesenbaude (Luční Bouda). I trzeba przyznać, tam mają bardziej przestronnie i luksusowo - od wygody noclegu po asortyment trunków.

Z opisu podróżnych wiemy, że Wiesenbaude była na wysokim poziomie. Cała z drewna, składała się z sypialni, izby mieszkalnej gospodarzy ze wszystkimi przyborami potrzebnymi do wyrobu sera i masła.

„Pośrodku izby wisi huśtawka, w której drobna, krzątająca się gospodyni sadza płaczące dziatki [...]. Również wprawienie w ruch znajdującej się tu staromodnej kołyski nie wymaga ludzkiej ręki. Niewielkie koło napędzane przez przepływającą za budynkiem Białą Łabę i z kołyską przez ścianę połączone, oszczędza wysiłku i czasu. To rozwiązanie powinno być przez górali stosowane, by gospodynie mogły spokojnie zajmować się swoimi zajęciami. Pozostałą część izby zajmuje wielki piec z potężnymi kotłami oraz pewna liczba stołów i ławek, wszystko bardzo czyste".

Autor tych słów zachwyca się także schludnością tamtejszej obory, w której nie stosuje się podściółki ze słomy, co byłoby tu za drogie, a zamiast tego zmywa się po prostu podłogę, dzięki czemu jest równie „chędogo" jak w izbie mieszkalnej. Dla turystów zarezerwowany jest strych - chociaż to może za dużo powiedziane… Jest on zarezerwowany przede wszystkim dla siana, a na tym sianie śpią turyści, służba i dzieci. Mamy tu więc modernizację, a do tego trzeba dodać bogaty asortyment dań i trunków.

Nie ma co się dziwić, że u Hilde turyści narzekają i pytają, czemu tu też nie ma świeżej rybki albo wina węgierskiego. No nie ma. Ale najciekawsze jest to, że oni i tak wracają. Tego Hilde nie do końca rozumie. Tylko by ten wschód słońca oglądali… Co w nim jest takiego fascynującego? Dziewczyna, która urodziła się tu, na górze, i codziennością są dla niej górskie pejzaże, ma inne zainteresowania i marzenia. Może nieco bardziej przyziemne. Czy to dlatego, że tu cały dzień musi doić krowy, robić sery (Kräuterkäse), ubijać masło, a do tego obsługiwać licznych odwiedzających ich turystów? A oni fascynują się nawet dzwonieniem krowich dzwonków, które dobiega z sąsiedniej obory i nie pozwala im zasnąć. Czasem trzeba ich uspokajać, kiedy kłócą się o ostatni wolny skrawek podłogi do spania. Ale przynajmniej pieniędzy jest więcej, bo wcześniej była tu bieda. Babcia Hilde opowiadała, jak to było w czasach, kiedy tylko pielgrzymi chodzili na Śnieżkę do tej kaplicy, której doglądają cystersi z Krzeszowic. I tak był ruch, ale znośny. I wtedy był czas na gospodarkę, na chodzenie spokojnie do Krummhübel po kartofle i mąkę - bo tu na górze przecież nic nie rośnie. Co prawda babcia przez większość życia mieszkała z mężem w osadzie pasterskiej na Polanie. Kilka bud, krowy i kozy - to było całe jej życie, do czasu kiedy nie zaczęła pomagać w gospodarstwie przyjmującym turystów Schlingelbaude. Tak się potem wydarzyło, że jej córka wyszła za karczmarza z Hampelbaude, więc można powiedzieć, że cała rodzina zarabiała dzięki rosnącemu wtedy apetytowi podróżujących na zdobycie Schneekoppe i zwiedzenie Riesengebirge. Wypas krów stał się zajęciem starszego pokolenia, bo młodzi wiedzieli już, że więcej można zarobić obsługując eleganckie panie, zroszone potem po niespodziewanej wspinaczce, i szarmanckich panów w wysokich kapeluszach, podpierających się na swoich miejskich laseczkach. Hilde była jeszcze młodszym pokoleniem. Lubiła skakać jak kozica po niebezpiecznych stokach w poszukiwaniu jagód i ziół. Ale to nie znaczyło, że nie musi wypasać bydła. Od dziecka to było jej zadanie. Bo przecież dla wędrowców trzeba było mieć jedzenie. Najlepiej świeże serki z górskimi ziołami, naleweczki na lokalnych roślinach i piwo - warzone na miejscu, bo jak wtoczyć beczkę z miasta na Złotówkę?

Nie jest jednak tak, że Hilde nie lubi tych wędrowców. Roboty jest przy nich trochę, ale też zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć. Ostatnio jeden opowiadał jej o Febusie, bogu piękna i światła, który niby objawia się na Schneekoppe, gdy wschodzi słońce. Co prawda Hilde nie do końca rozumie, bo przecież nikt jej nie uczył, kim jest Apollo - nawet czytać nie umie, tak naprawdę nigdy nie była w szkole. Ale nie przeszkadza jej to w słuchaniu opowieści ze świata istniejącego jakby zupełnie poza nią, poza Górami Olbrzymimi. Zawsze też słyszy od przybyszów komplementy. Kilka panienek chciało ją nawet uwiecznić na rysunkach, ale nie zgodziła się. I dlatego Hilde pozostanie tylko moim mglistym wyobrażeniem…

A może to właśnie ona jest dziewczyną z Hampelbaude, o której pisał Karl Herlsssohn:

„Córka gospodarza, bardzo urodziwa, smukła dziewczyna, ledwie siedemnastoletnia. Rozkoszna, ładna kobieca twarz należy tu w górach do rzadkości. Moi towarzysze żartowali z tym dzieckiem, które wcale nie zachowywało się głupio. Nasz przewodnik górski wyprowadził mnie z błędu, nachylił się do mnie i wyszeptał: to, co braliśmy za dziecko, już rok temu urodziło. W stan błogosławiony wprowadził ją kuzyn, który, również bardzo młody, chętnie by się z nią ożenił. Ale duchowny - oboje są katolikami - ze względu na bliskie pokrewieństwo nie chciał na to pozwolić. I tak dziewczynie pozostały wstyd i brzemię".

Do dzisiejszych czasów nie przetrwały żadne karkonoskie baudy, a schroniska wybudowane w miejsce niektórych z nich nie przypominają już gospodarstw mlecznych. Życie ich mieszkańców jest jednak ważnym etapem w historii Karkonoszy i pokazuje, że jak najbardziej można mówić o karkonoskich góralach. Byli oni wytrzymali, odważni i niezwykle silni. Sami przecież wiecie, jak trudne warunki panują często w tych górach - silne wiatry, mgła i śnieg sprawiają, że życie tam wydaje się niemal niemożliwe.

Co było dalej? Mieszkańcy Karkonoszy w XX wieku

W tych dwóch odcinkach opowiedziałam Wam o ludziach Karkonoszy, ale głównie z XVIII i XIX wieku. W wieku XX dotarła tam modernizacja - ze wszystkimi swoimi plusami i minusami. Folklor się „wypłaszczył" i wymieszał, dawne tradycje pasterskie czy rzemieślnicze zanikły i ustąpiły miejsca nowym zawodom. Głównym źródłem zarobku lokalnej ludności stała się turystyka - nie było już laborantów, pasterzy, tragarzy lektyk i witriolejarzy. Przetrwali za to przewodnicy i karczmarze. I ci ostatni nadal mieszkali w baudach wysoko w górach. Historia i dziedzictwo tej ziemi były pielęgnowane, choć już jako pieśń przeszłości. Strój karkonoski prezentowano nawet na specjalnym święcie regionalnym „Trachtenfeste", odbywającym się w Szklarskiej Porębie. To wszystko skończyło się jednak wraz z przesunięciem granic.

Powojenna wymiana ludności uruchomiła lawinę, która zatrzymuje się dopiero współcześnie. Pokażę Wam to z kilku perspektyw. Po pierwsze z Karkonoszy zniknęli ludzie związani z tym regionem, tworzący go w jego ówczesnej formie. Zniknęli pracownicy hut, producenci górskich serów i nalewek, właściciele hoteli i pensjonatów. Na ich miejsce przyjechali ludzie oderwani od swoich „małych ojczyzn", regionów, których krajobraz współtworzyli. Byli to ludzie przystosowani do innych warunków, innego dziedzictwa, innej infrastruktury. Często przybywali tu mieszkańcy nizin, mający trudności z odnalezieniem się w górach. Przyjeżdżali też górale, próbujący przenieść na nowe miejsce swoje karpackie wspomnienia.

Ponadto żeby móc zamieszkać w górskiej wsi, trzeba w nią „wrosnąć" - być w niej wychowanym albo ją współtworzyć, żeby rozumieć jej funkcjonowanie, odnaleźć się. To jest trudne. Bo czy Ty umiałbyś zamieszkać w schowanych w lesie Budnikach, w obcym krajobrazie, nie mając żadnego know-how, jak nawigować po okolicy? Z tego powodu sporo przyjezdnych zatrzymywało się w większych ośrodkach, jak Karpacz, Szklarska Poręba, Sobieszów czy Piechowice. Małe wsie zostały zapomniane, a duże - te, gdzie była praca i można było w miarę „normalnie" żyć - rozwijały się.

To, co zostało po wcześniejszych mieszkańcach, często było niszczone - z wielu powodów. Zmieniono nazwy miejscowości, ulic, szczytów. Usunięto tyrolską ornamentykę i niemieckie napisy. Region zmienił się nie do poznania. A dawne jego dzieje zostały zakopane. Z czasem Karkonosze stały się celem turystyki masowej i wczasów pracowniczych. Tutejszy przemysł upadł - nie ma już regionalnego włókiennictwa czy masowej produkcji szkła. Została tylko turystyka. Turystyka o bardzo silnym niemieckim korzeniu, na który od dekad spuszczamy zasłonę milczenia.

Literatura

[Karl Herlosssohn z "Podróżników w Górach Olbrzymich"]

[Historie Krkonosich Bud-tłumaczenie]

Christian Weiss, Podróżnicy w Górach Olbrzymich, tłum. , t.1, 1794, s. 103.

Pozostałe wpisy:

Cover Image for Trudne początki turystyki w Beskidach Zachodnich

Trudne początki turystyki w Beskidach Zachodnich

/podcast

W odcinku posłuchacie o mniej znanych faktach z historii turystyki w Beskidach Zachodnich. Usłyszycie o pierwszych schroniskach, oznaczeniach szlaków oraz barierach kulturowych i społecznych, które wpłynęły na percepcję gór przez pierwszych turystów. Podcast rzuca światło na stereotypy i mity związane z góralami beskidzkimi oraz pokazuje, jak obawy przed "potwornymi" mieszkańcami oraz brak infrastruktury turystycznej wpływały na rozwój regionu. Dodatkowo, odcinek opisuje, jak rywalizacja między polskimi a niemieckimi organizacjami turystycznymi ukształtowała obecny obraz turystyki w Beskidach.

Czytaj dalej →
Cover Image for Kto mieszkał w Karkonoszach? Część 1: U podnóża gór

Kto mieszkał w Karkonoszach? Część 1: U podnóża gór

/podcast

Kto mieszkał w Karkonoszach, zanim stały się modne? W tym odcinku Górskich Historii odkrywamy dawnych mieszkańców Karpacza, Szklarskiej Poręby i całych Karkonoszy. Dowiecie się, kim byli laboranci, jak powstały karkonoskie wsie i skąd wzięli się pierwsi przewodnicy górscy. Poznamy codzienne życie ludzi gór — tych, którzy wyrąbywali lasy, topili szkło, wyrabiali ziołowe mikstury i przyjmowali pierwszych turystów.

Czytaj dalej →
Postaw mi kawę na buycoffee.to