Groza, mgła i owce, czyli pocztówka z gór Walii

Cover Image for Groza, mgła i owce, czyli pocztówka z gór Walii

Z widokiem na Snowdon, fot. Ł Woźniak

/podcast

Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak

Słuchaj w Spotify:
Oglądaj na YouTube:
Górskie Historie tworzę od A do Z sama i udostępniam bezpłatnie. Możesz wesprzeć mnie w tym, fundując mi "wirtualną kawę“. Twój gest pomoże mi przygotowywać dla Ciebie więcej rzetelnych treści 🙂
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czy Brytyjczycy chodzą po górach inaczej niż Polacy?

Ile metrów ma najwyższy walijski szczyt?

I dlaczego nie powinniśmy lekceważyć niskich gór?

Brytyjska kolonizacja gór Europy

Brytyjczycy są ważni dla ogólnoeuropejskiej historii turystyki górskiej. Dlaczego? Przecież na wyspach nie ma gór. To znaczy są, ale jak wysokie? Najwyższe brytyjskie szczyty ledwie przekraczają1000 m n.p.m. Czym to jest przy naszych Tatrach, nie mówiąc już o Alpach… Ale ze swoim zacięciem zdobywczym to właśnie Brytyjczycy przyczynili się do poznania Alp, to oni byli pionierami himalajskich wspinaczek i to dzięki ich umiłowaniu gór – tych wysokich (zagranicznych) i niskich (własnych) – w XVIII wieku rozpoczęła się trwająca do dziś moda na górskie wędrowanie.

Wyobraźcie sobie, że już około roku 1650 synowie brytyjskich arystokratów podróżowali w Alpy jako element swojej edukacyjnej podróży po Europie. Możecie ją kojarzyć pod nazwą Grand Tour. Ich relacje zachęcały do odwiedzania pewnych miejsc w Szwajcarii, Francji i Włoszech, przez co rozbudził się wielki ruch odkrywania Alp przez podróżnych. Równolegle z fascynacją najwyższymi górami Europy rozwijało się zainteresowaniem wśród co bardziej dociekliwych reprezentantów wyższych sfer geologią i botaniką. Te nauki, rosnące na znaczeniu przez cały XVIII wiek – idąc w parze z ideowymi podstawami oświecenia – zmuszały badaczy (profesjonalistów i amatorów) do wyjścia z domu, do wędrówki wśród pierwotnej przyrody. I tak jak botanik mógł się spełniać w każdym zielonym miejscu, tak geolog potrzebował do swoich badań skał, a tych najwięcej mamy, rzecz jasna, w górach. Tym sposobem (i w dużym uproszczeniu) Brytyjczycy zaczęli odkrywać góry – te dalsze i te bliższe. To zależało od sytuacji majątkowej oraz politycznej, bo nie w każdej dekadzie XVIII i XIX wieku mogli swobodnie podróżować po Europie.

Krótka charakterystyka Snowdonii

W każdym razie, Brytyjskie zamiłowanie do gór oraz wiedza na ich temat szybko wzrastała. Dziś chciałabym skupić się na małym wycinku tego zjawiska. W czasie moich wędrówek przez góry Walii, pomyślałam, że warto byłoby opowiedzieć Wam o historii jednego z najważniejszych regionów górskich w Wielkiej Brytanii, jakim jest Snowdonia, czy też po walijsku Eryri.

Ten region, a jednocześnie od 1951 roku park narodowy, rozpościera się na ponad 2000 km2 i zajmuje 1/10 terytorium całej Walii. W jego obrębie mieści się 15 najwyższych walijskich szczytów znanych jako Welsh 3-thousanders. Chodzi oczywiście o to, że są to góry wznoszące się na ponad 3000… stóp nad poziom morza, czyli na ponad 915 m. Tu ciekawostka. Kilkakrotnie podczas moich snowdońskich wędrówek przecinałam szlak, który na mapie nazywał się właśnie „Welsh 3000s”. Okazuje się, że tak jak u nas jest Korona Gór Polski, tak w Walii wyzwaniem dla górołazów jest zdobycie tych piętnastu 3-tysięczników… w 24 godziny. Jest to ponad 40 km ciągłego wchodzenia i schodzenia, a rekordzista zrobił to w 4 godziny, 10 minut i 48 sekund. Pomyślicie, „co to za wyczyn?”, wyobrażając sobie, że góry niemające nawet 1000 m wyglądają pewnie podobnie do naszych Beskidów. Nic bardziej mylnego! Snowdonia to bardziej Tatry w miniaturze. Już w XVII wieku nazywano je brytyjskimi Alpami. Moim zdaniem, takie porównywanie może jedynie mniej więcej naprowadzić kogoś, kto tych gór nigdy nie widział na ich powagę. Jest to bowiem krajobraz wyjątkowy, ani tatrzański, ani alpejski. Linia graniowa jest postrzępiona i tworzona przez rozmaite formy skalne, raz bardziej strzępiaste, raz łagodniejsze. Zbocza tych gór, niemal od samej ich podstawy są bezdrzewne, pokryte trawami i mchami, a polodowcowe niecki między nimi wypełniają jeziora. Wyższe partie są wyjątkowo skaliste, dużo w nich piargów i wodospadów. Kamień tworzący te góry bywa całkiem czarny, co sprawia, że można się w nich momentami poczuć, jak w łysych górach Mordoru.

Surowce naturalne Snowdonii

Takie góry kryją w sobie wiele cennych składników, w tym miedź, łupek, a nawet złoto. Te bogactwa przyciągnęły do Snowdonii przemysł. Bo choć rudę miedzi wydobywano w tych górach już w czasach panowania rzymskiego, to dopiero rewolucja przemysłowa rozwinęła wydobycie w pełni. I tak w XVIII wieku zaczęto budować kopalnie, a także prowadzić drogi, po których surowiec mógł być transportowany. Stąd w Snowdonii niejeden szlak nosi nazwę Miners Path, czyli droga górników.

Pierwsi turyści w Snowdonii

Mnogość rozmaitych polodowcowych form skalnych była też magnesem na geologów z wyższych sfer, o których już wspomniałam. W XVIII i XIX wieku tacy ludzie rywalizowali ze sobą o najciekawsze okazy skamielin i minerałów. Tamtejsze skały oglądał m.in. Karol Darwin. Podobnie botaników przyciągała do Snowdonii tamtejsza flora, szczególnie liczne gatunki polodowcowe i alpejskie, mające zastosowanie w ziołolecznictwie. Co ciekawe ówcześni zielarze uważali, że potencjał medyczny roślin jest wprost proporcjonalny do surowości klimatu, w których rosną. Czyli górskie zioła stawiające czoła trudnym skalnym warunkom były towarem najlepszej jakości. Pierwsi snowdońscy przewodnicy zajmowali się właśnie zbieraniem roślin. Byli to najczęściej lokalni pasterze, znający się na medycynie ludowej, w tym na ziołach i posiadający wiedzę o miejscach ich występowania. Takiego przewodnika można było wynająć, aby zaprowadził zainteresowanego do miejsc, gdzie rosły najbardziej interesujące gatunki, a kiedy miejsca te były zbyt trudnodostępne dla wynajmującego, przewodnik wdrapywał się po skałach z narażeniem życia, aby zdobyć rzadki okaz do pańskiej kolekcji. A trzeba przyznać, że w Snowdonii nie brakuje niebezpieczeństw. I nie chodzi tu o groźne zwierzęta, których w zasadzie tam nie ma. Samo ukształtowanie terenu jest zwodnicze, wędrowcom grożą przepaści, osuwiska i uskoki skalne, a sytuacji nie polepsza wcale pogoda, która bywa bardzo zmienna, choć przeważa w niej: deszcz, mgła i mżawka. Silne wiatry i burze były przyczyną niejednego wypadku, a słaba widoczność i śliskie skały stanowią realne zagrożenie. Taka sytuacja krajobrazowo-meteorologiczna, paradoksalnie, przyczyniła się do spopularyzowania Snowdonii, szczególnie masywu jego najwyższego szczytu, znanego jako Snowdon albo Yr Wyddfa. Jak to możliwe, zapytacie?

Wzniosłość jako cel górskich wędrówek

Tu trzeba by opowiedzieć trochę o tym, dlaczego w ogóle w drugiej połowie XVIII wieku spopularyzowało się chodzenie po górach. Chodzi o pewien estetyczny trend tamtych czasów – wzniosłość. Późno osiemnastowieczny inteligent obok prostego piękna i malowniczości zaczął szukać mocniejszych wrażeń estetycznych, a takim było właśnie uczucie wzniosłości generowane przez pejzaże mogące człowieka – mówiąc prosto – przerażać. Burze, sztormy nad morzem i górskie przepaści, skonfrontowane z kruchością ludzkiego życia, przynosiły i do tej pory przynoszą pewnego rodzaju grozę. Jej stopień zależy od stopnia bezpośredniego zagrożenia, jakie te krajobrazy faktycznie stanowią dla oglądającego. To znaczy, jeżeli patrzę w górską przepaść, ale nie muszę się w nią zapuszczać, stoję po prostu nad nią, a stamtąd ruszę dalej łagodną ścieżką graniową, w takiej sytuacji w sposób względnie bezpieczny łechtam tylko moje zmysły poczuciem grozy. Skaliste zbocza Snowdon, jego zatopiony we mgle szczyt i rwące wodospady to idealna przestrzeń dla oddawania się wzniosłości i to między innymi dlatego na przełomie XVIII i XIX wieku te góry odwiedzało coraz więcej turystów.

Snowdon w literaturze

Do popularyzacji Snowdonii przyczyniła się także produkcja literacka, a właściwie relacje z podróży po tym regionie. Jednym z najważniejszych tego typu dzieł była A Tour to Wales Thomasa Pennanta wydana w 1781 roku. Jedna z ilustracji w tym tomie przedstawia autora stojącego na Cantaliver Stone, skale równoważni, znajdującej się na szczycie Glyder Fach. Atrakcja polega na tym, że skała wygląda, jakby stojąc na jej skraju można było ją przeważyć, bo wolny koniec jest dużo dłuższy niż ten podparty na innych głazach. Jest to jedno z częściej fotografowanych miejsc w Snowdonii, a ilustracja z relacji Pennanta może być uznana za pierwszą tego typu.

Innym ważnym nazwiskiem związanym ze Snowdonią jest William Wordsworth, jeden z najsłynniejszych angielskich poetów, prekursor brytyjskiego romantyzmu – taki brytyjski Mickiewicz. Podróżował on po tamtejszych górach pod koniec XVIII wieku, co udokumentował w swoim najsłynniejszym dziele Preludium. Pisał tam m.in. o wrażeniach z wędrówki na Snowdon nocą, aby móc rano oglądać z niego wschód słońca. W poemacie poeta wplata w opis krajobrazu pewne typowe dla epoki atrybuty gór. Pisze o morzu mgły, które legło u jego stóp, rozświetlone blaskiem księżyca. Takim morzu mgły, nad którym stoi bohater obrazu Caspara Davida Friedricha zatytułowanego, a jakże by inaczej, Wędrowiec nad morzem mgły. Dalej znajdziemy u Wordswortha niebieską otchłań, pęknięcie w owej mgle, przez którą można obserwować przepaści wypełnione szumem potoków – klasyczne źródła wzniosłości.

Za Wordsworthem przyjechali do Snowdonii kolejni romantycy w poszukiwaniu wielkich uniesień i duchowego objawienia. Oczywiście zwykła wędrówka to za mało, każdy chciał, podobnie jak Wordsworth doświadczyć wschodu słońca ze szczytu Snowdon. I teraz wyobraźcie sobie, że aby zobaczyć wschód słońca, podróżni musieli odbyć niemal całonocną wspinaczkę na szczyt. W trudnych warunkach i bez wyznaczonych szlaków. Nawet teraz, z mapą, wyznaczoną trasą i w dobrych warunkach za dnia taka trasa potrafi trwać 4 godziny (w jedną stronę). A co dopiero w nocy, bez nowoczesnego sprzętu, dwieście lat temu?

Rozwój turystyki w Snowdonii

Wzrost turystycznego zainteresowania regionem przyniósł na szczęście pewien rozwój infrastruktury turystycznej, a także nowe, dokładniejsze mapy, kolejne, bardziej szczegółowe relacje z podróży i przewodniki oraz udogodnienia dla turystów. A jakie jest najważniejsze udogodnienie dla zmęczonych, głodnych i przemoczonych turystów? Schronisko, rzecz jasna. Ogólnie w Snowdonii obecnie nie ma wielu schronisk. W zasadzie poza górną stacją kolei na Snowdon, w której mieści się restauracja, w tych walijskich górach nie znajdzie się schroniska w naszym rozumieniu. Czyli hotelu z restauracją nawet w standardzie turystycznym. Raz na jakiś czas na szlaku można spotkać coś na kształt schronów, czasem przyjmujących formę trzech kamiennych ścian, czasem – w porywach – złożonych z czterech ścian i dachu. Jest też w snowdońskich górach trochę chatek turystycznych, jak u nas jeszcze w PRL-u. Szczyt Snowdon, ten najwyższy, był wyjątkowy również pod tym względem, bo na nim coś na kształt schroniska istnieje już od niemal dwóch stuleci. W 1837 roku jeden z pracowników górskiej kopalni miedzi, Morris Williams, widząc rosnące zainteresowanie turystów pobliskim szczytem, wpadł na pomysł aby w letnich miesiącach sprzedawać na Snowdon coś do picia (herbatę, kawę) i jedzenia (masło, chleb i ser). Najpierw po prostu wnosił ze sobą zapasy do sprzedaży, a że interes szybko „chwycił”, postanowił zbudować lokal. Była to prosta drewniana budowla. Co ciekawe, Morris nie mówił po angielsku, na czym cierpiał jego biznes. Postanowił więc wejść we współpracę z lokalnym przewodnikiem górskim, Williamem Williamsem (zbieżność nazwisk przypadkowa). Ten zaczął przebierać się w dziwny strój z koziej skóry, upodabniający go do dzikiego mieszkańca lodowej krainy, a to sprawiło, że szczyt Snowdon stał się jeszcze większą atrakcją dla turystów. Niedługo później na szczycie pojawiły się kolejne chatki dla turystów, oferujące miejsce do spania i skromny posiłek. Dzięki temu można już było wejść na Snowdon za dnia, przespać się i w spokoju obejrzeć wschód słońca. Z końcem XIX wieku sytuacja na szczycie zmieniła się jeszcze bardziej, bowiem do gry wkroczył poważny gracz – Snowdon Mountain Tram-Road and Hotels Company. Wykupiła ona wszystkie funkcjonujące wtedy chatki i postawiła duży obiekt mogący obsłużyć zdecydowanie większą liczbę turystów. A było to konieczne, bo w 1896 roku ruszyła kolej wąskotorowa na Snowdon. Kursuje ona do dziś w dwóch opcjach – bardziej nowoczesnej i tradycyjnej z lokomotywą parową. Na szczyt jedzie się około 45 minut. Rocznie z tej opcji dostania się na Snowdon korzysta około 140 tysięcy osób. A ogólnie, wszystkimi możliwymi sposobami, szczyt osiąga rocznie ponad pół miliona osób. Jest to najbardziej zatłoczona góra Wielkiej Brytanii. Ale…

Turystyka w Snowdonii współcześnie

Snowdonia to nie tylko Snowdon. To masywy Glyderów, Cadair Idris, Moel Hebog czy Carneddau. Wyjątkowo mało zagospodarowane przez człowieka górskie pejzaże, pastwiska pełne niezważających na wędrowca owiec i majestatyczne widoki sięgające aż do pobliskiego morza. Jest to region zdecydowanie warty odwiedzenia, choć myśląc o górskich wyprawach, trzeba wziąć pod uwagę, że góry i turystyka górska nawet obecnie różni się mocno od polskiej.

Przygotowując się do wycieczki w góry Snowdonii czytałam różne anglojęzyczne blogi, przeglądałam anglojęzycznego youtube’a i zdzwiona odkryłam, że w wielu relacjach z podróży do opisywania czynności wdrapywania się na tamtejsze szczyty używa się nowego dla mnie (jeszcze wtedy) słowa scrambling. Okazuje się, że w języku angielskim mamy osobny termin opisujący przebywanie trudnego zbocza z pomocą rąk, chodzi o to dziwne, mozolne macanie skał, które już nie jest wędrówką, ale jeszcze nie jest pełnoprawną wspinaczką. I to słowo, scrambling, towarzyszyło mi w walijskich górach. Zastanawiałam się chociażby nad tym, gdzie właściwie leży granica między „scramblingiem”, a wspinaniem się i kto o tym decyduje. Bo drogi, po których szliśmy wymagały od nas w zasadzie uruchomienia całego ciała. Obie ręce były zajęte, nogi musiały szukać pewnych, a jakże wąskich miejsc podparcia. W niektórych, nazwijmy to, „mini kominkach” trzeba było wykorzystać zapieranie się w dwu stron, a po osiągnięciu półki i spojrzeniu w dół widać było niemal pionową skałę. Pomyślałam wtedy, że u nas, w Tatrach, a nawet na Babiej Górze na Perci Akademików mamy w takich warunkach jakieś pomoce dla zwykłego turysty, jakieś zabezpieczenia. Łańcuchy, drabinki, klamry – u nas bez tego by się nie obeszło. Podobnie samo oznakowanie szlaku w takiej sytuacji bardzo by się przydało, żeby wiedzieć, które skały jakiś mądry znakarz uznał za lepsze do wykorzystania. Tam, przykładowo przy wejściu na czarny klif nazywany Devil’s Kitchen albo w ostatnim etapie „lisiej ścieżki” na Cadair Idris, nie ma żadnych oznaczeń szlaku, przez co jedyną wskazówką, co do drogi pokonywania tych jakże technicznie trudnych podejść jest obserwowanie swojej pozycji na mapie z lokalizacją GPS. Trudne, kiedy do scramblingu wymagane są obie ręce…

Ogólnie, moim zdaniem, w Snowdonii nie ma co ruszać w góry bez takiej mapy (aplikacji w telefonie). Ja korzystałam z czeskich map. Jest to nieodzowne przede wszystkim dlatego, że Walijczycy i chyba Brytyjczycy w ogóle, nie znakują szlaków! Oznaczona grubą kreską na mapie trasa, ba! mająca nawet swoją nazwę (Miner’s Path, Fox Path, Welsh 3000s), w terenie bywa zupełnie niewidoczna. Czasem można zlokalizować wydeptaną ścieżkę, na moment pojawią się jakieś ułożone przez człowieka schody, ale to myli jeszcze bardziej, bo turysta zdąży się przyzwyczaić, straci czujność, a ścieżka i schody zaraz się kończą i tu rodzi się realne ryzyko zabłądzenia. Na szczęście są to góry bezdrzewne, więc ponowne znalezienie szlaku jest łatwiejsze niż, dajmy na to, w gęstym lesie. Ale do tego konieczne jest zlokalizowanie się na mapie.

Chodzenie po Snowdonii dla polskiego turysty, przyzwyczajonego do wyraźnych drogowskazów, jaskrawych znaków szlaku i dobrze zaopatrzonych schronisk, jest dziką przygodą. Czuliśmy się w naszych wycieczkach jak Frodo z Samem, kroczący w nieznane, zależni od własnego prowiantu, czujnie wypatrujący dalszej ścieżki. I o ile jest się na to przygotowanym, przestudiowało się mapę, spakowało dużo jedzenia i fizycznie wzmocniło przed stromymi podejściami i (co gorsze) zejściami, można mieć z takiej przygody niesamowitą radość, szczególnie, że szukana tam przez romantyków wzniosłość, towarzyszy turyście w zasadzie na każdym kroku.

Bibliografia:

  1. R. Macfarlane, Mountains of the mind, 2017.
  2. J. Perrin, Snowdon. The Story of a Welsh Mountain, 2012.

Pozostałe wpisy:

Cover Image for Schroniska, piwo i parówki… czyli dawne wędrówki po Karkonoszach

Schroniska, piwo i parówki… czyli dawne wędrówki po Karkonoszach

/podcast

Czy wiesz, że w XIX wieku na Śnieżkę rocznie wchodziło nawet 50 tysięcy turystów? W tym odcinku Górskich Historii opowiem o początkach turystyki w Karkonoszach. Dowiesz się, jak rozwój kolei wpłynął na popularność tych gór, jakie były pierwsze schroniska i dlaczego niektóre przewodniki zalecały rozpoczęcie wędrówki na Śnieżkę od Jeleniej Góry. Odkryjesz, jak turyści bawili się w schroniskach, co jadali, jakie piwa pili, i dlaczego krytykowano łatwy dostęp do Śnieżki. Zobaczysz, jak dawniej wyglądały góry, jaką rolę odgrywały baudy i kto decydował się na podróż lektyką.

Czytaj dalej →
Cover Image for Oh my GOT! Czyli o co chodzi z Górską Odznaką Turystyczną?

Oh my GOT! Czyli o co chodzi z Górską Odznaką Turystyczną?

/podcast

Odcinek poświęcony jest historii Górskiej Odznaki Turystycznej (GOT), unikalnego symbolu polskiego turystyki górskiej. Posłuchacie w nim o historycznych metodach dokumentowania wycieczek górskich, takich jak księgi szczytowe czy puszki szczytowe, a także o genezie odznak sportowych w II RP. Opowiem Wam o trudnych początkach GOT, jej roli w motywacji do aktywnego spędzania czasu w górach oraz wpływie na rozwój turystyki masowej w PRL. Przyjrzymy się też temu, jak GOT przyczyniła się do poznawania polskich gór i jakie wyzwania stawia przed współczesnymi turystami. Zastanowimy się, czy bez GOT ludzie chcieliby poznawać góry, jaką rolę odgrywają odznaki w turystyce dzisiaj i jak zmienia się zainteresowanie zdobywaniem odznak w ostatnich dekadach.

Czytaj dalej →
Postaw mi kawę na buycoffee.to