Czego nie wiedziałam o górach?

Cover Image for Czego nie wiedziałam o górach?
/podcast

Podcast Górskie Historie - Marysia Kościelniak

Słuchaj w Spotify:
Oglądaj na YouTube:
Górskie Historie tworzę od A do Z sama i udostępniam bezpłatnie. Możesz wesprzeć mnie w tym, fundując mi "wirtualną kawę“. Twój gest pomoże mi przygotowywać dla Ciebie więcej rzetelnych treści 🙂
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jak powstał mój podkast? O świadomym wędrowaniu.

W tym odcinku chciałabym opowiedzieć Wam historię mojej relacji z górami. Może będzie ona dla kogoś ciekawa, może stanie się inspiracją, a może po prostu zrozumiecie dzięki niej, jak powstał mój podkast i dlaczego mówię w nim o takich a nie innych tematach. Myślałam ostatnio o tym, jak mocno przez ostatnie kilka lat zmienił się mój styl chodzenia po górach. Do tej refleksji zainspirowała mnie m.in. rozmowa, którą na festiwalu w Lądku-Zdroju odbyliśmy z Ewą Grzędą, Sławkiem Gortychem, Meg Szumską i Olgą Knapek. Link do tej dyskusji.

Zastanawialiśmy się wspólnie nad tym, czym jest świadome/uważne wędrowanie. Dla moich rozmówców znaczyło to różne rzeczy. Olga i Meg rozumiały to jako uważność wewnętrzną na siebie, taki mindfulness. Pojawił się także pomysł, że chodzi o świadomość środowiska, natury, mijanych roślin i zwierząt. A może o uważność na towarzyszy podróży. Dla mnie i dla Sławka widoczna była jednak jeszcze jedna opcja – świadomość historii przemierzanych gór. Świadomość tego, co się tu działo, zanim pojawiłem się ja. Taka świadomość ma siłę zwiększenia satysfakcji. Pozwala na zauważenie różnic między regionami. Daje możliwość kontemplacji ludzkich historii przez pryzmat krajobrazu. Dla mnie ten wymiar świadomego wędrowania jest bardzo ważny, bo wiem jak to jest doświadczać gór bez niego. Nie od razu przecież byłam „ekspertką” od gór, nie od razu znałam historię Śląska, dzieje PTTK czy zmiany w przebiegu granic. Pamiętam, jak to jest chodzić po górach bez tej świadomości. A teraz opowiem Wam, jak przeszłam od bezrefleksyjnego zaliczania do głębokiego doświadczania.

Obrazki bez podpisów – wspomnienia z gór z dzieciństwa

Gdy wracam myślami do górskich wycieczek mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, doznaję pewnego rodzaju zawodu. Bo przyzwyczaiłam się już do tego, że wspomnienia z gór są żywe, kolorowe i głębokie. Że za każdą podróżą leży jakiś research, jakaś lektura, stara pocztówka albo odwiedzone muzeum. Dlatego obraz gór z ostatnich kilku lat zapada mi w pamięć głęboko. Nie tylko wiem, gdzie byłam, ale pamiętam smaki, zapachy, historie – ludzi i regionu. Z wcześniejszych wycieczek wspominam tylko góry. Góry zielone, brązowo-złote, białe. Góry strome, błotniste, mokre i upalne. Mam w głowie obrazy bez podpisów zlewające się w jeden enigmatyczny górski kolaż.

Od dziecka chodzę po górach. Moi rodzice zabierali mnie na szlak od początku mojego istnienia na tym świecie. Tata zamiast plecaka nosił na swoich ramionach małą Marysię, potem cierpliwie wysłuchiwał moich pytań „a daleko jeszcze?”, zachęcał do dzielnego wędrowania dalej. Mama dbała o prowiant i ekwipunek. Zawsze miałam dobre górskie buty, ciepłą kurtkę i małe okularki przeciwsłoneczne. Zasługi mamy były jeszcze bardziej widoczne, kiedy raz poszłam na Velką Destną tylko z tatą – miałam na sobie lekki dresik, wiosenną kurtkę, a na szczycie zastaliśmy śnieżycę. Ale umówmy się, takie niedopatrzenia zdarzają się każdemu ;)

A więc po górach chodzę od wielu, wielu lat. Jeździłam w nie z rodzicami, z ich znajomymi, rodzinnie i w większych – rajdowych – grupach. I chyba nikogo nie zdziwi, jak powiem, że absolutnie nie interesowało mnie wtedy w jakich górach jestem. Trzeba było iść pod górę, potem w dół. Czasem były lepsze widoki, czasem gorsze. Ale zawsze dość ładnie. Wiedziałam, że są Sudety i Karpaty, bo tego nas uczyli w podstawówce. Na tej podstawie dzieliłam pasma na te, z których widać Tatry i te, do których jedziemy z Wrocławia na jeden dzień.

Jak kiedyś chodziłam po górach?

Potem, mając już lat kilkanaście, zaczęłam wędrować z koleżankami i kolegami. Moja znajomość mapy powoli rosła. Szkoda tylko, że zamiast umiejscawiać odwiedzane szczyty na mapie Polski, patrzyłam od razu na mapy danego pasma czy regionu. Nie zastanawiałam się, czy wybieram się właśnie na teren historycznego Śląska, dawnej Galicji czy Prus. Po prostu brałam mapę Góry Sowie i tam szukałam pętli do przejścia, nie sugerując się wtedy jeszcze nawet poziomicami, bo czytanie mapy, to było dla mnie dosłownie czytanie nazw, a nie rozumienie topografii poprzez zapis graficzny :D Także mając lat 18, 20, 22 – nadal niewiele wiedziałam o górach. Wiedziałam, że lubię po nich chodzić. Namawiałam więc na wycieczki różnych znajomych, nie zawsze przygotowanych na takie eskapady. I czasem było to lekkomyślne, graniczące z niebezpiecznym.

Dlaczego częściej jeździłam w Sudety niż w Karpaty?

Wtedy też to, w jakie pasmo jedziemy, nie miało dla mnie większego znaczenia. Nie od razu miałam samochód, więc często szukałam takich miejsc, w które można się dostać komunikacją. I też dobrze by było, żeby to nie była zbyt długa podróż, więc z Wrocławia naturalnie wygodniej było mi organizować wyjazdy w Sudety. Do tej pory najczęściej zwiedzam Góry Sowie, Wałbrzyskie czy Kamienne, bo są od nas po prostu najbliżej. Karkonosze były wtedy takim wyjazdem premium. O Tatrach nawet nie myślałam, a Beskidy wydawały mi się za mało atrakcyjne, żeby było warto wybierać się dla nich w tak długą podróż, z przesiadką w Krakowie. Poza tym… bałam się tam jeździć. Sudety były blisko, zawsze można było zadzwonić po wsparcie do rodziców, rodziny z Wałbrzycha, cioci z Karpacza. Beskidy i Tatry wydawały mi się egzotyczną i niebezpieczną krainą – nieznaną, daleką od domu. I przez to odwiedzałam je tylko z rodzicami, nawet mając już swoje dorosłe 20 lat.

Odkrywanie góralskiej tożsamości

Taki stan rzeczy utrzymywał się dość długo i nie zapowiadało się, żeby coś miało się zmienić… Do czasu aż zaczęłam eksplorować moje rodzinne związki… z Gorcami. Moi dziadkowie od strony taty byli autentycznymi góralami zagórzańskimi. W latach 50. wyjechali z biednej gorczańskiej wsi na tzw. Ziemie Odzyskane, szukając lepszej pracy, perspektyw. Mój tata urodził się już we Wrocławiu i nigdy nie utożsamiałam go z tym góralskim światem. Raz na jakiś czas słyszałam jego opowieści z młodości o spaniu w bacówce przy stadzie owiec wujka Kazka albo o pamiętnych – albo niepamiętnych – góralskich weselach. Ale to było na tyle. Zresztą mój tata bardziej interesował się górami niż góralami. Dlaczego? Pewnie dlatego, że jego rodzice, oderwawszy się od biednej góralszczyzny, nie utożsamiali się z nią, chcąc należeć raczej do nowej wielkomiejskiej klasy pracującej. Babcia nie miała ze sobą góralskiego stroju, dziadek nie mówił gwarą. Jeździli czasem do domu, utrzymywali kontakty i pomagali w żniwach, ale żyjąc na co dzień we Wrocławiu nie byli góralami. A przez to i ja nie miałam szans zapisać sobie w tożsamości góralskiego pochodzenia. Wszystko zmieniło się, kiedy w 2015 roku poznałam po raz pierwszy moje kuzynostwo. I to już są najprawdziwsi górale. Mają owce, zdarza się, że mówią gwarą, organizują rodzinne imprezy na bacówce. Prowadzą własną kapelę, a przez to jeszcze częściej niż przeciętny góral chodzą w regionalnych strojach. Zachwycił mnie ten świat. Jednocześnie bliski – bo rodzinny – i daleki – bo nieznany. Zaczęłam wtedy wypytywać o dziadków, o pradziadków, o to jak się tu kiedyś żyło. Myśl, że jestem związana z tą góralszczyzną, że mogę bez oporów założyć strój góralski i jakoś tak nawet dobrze w nim wyglądam, to wszystko sprawiło, że poczułam silną potrzebę wyrycia sobie tej góralskości w mojej tożsamości, albo po prostu odkurzenia jej w moim DNA.

Początek naukowej przygody z górami

Mój tożsamościowy renesans zbiegł się w czasie z wyborem tematu pracy licencjackiej. Studiowałam wtedy mój drugi kierunek – Kulturę i praktykę tekstu. Na seminarium mogliśmy zaproponować dowolny temat, a więc zaczęłam szukać czegoś, co przybliży mi góralszczyznę i historię mojej rodziny. Po prostu nie chciałam marnować czasu na pisanie o czymś, co mnie nie interesuje. Pochyliłam się więc nad twórczością Władysława Orkana, górala Zagórzanina z Poręby leżącej nieopodal mojej rodzinnej miejscowości. Orkan pisał realistyczne powieści dokumentujące, poniekąd, życie w gorczańskich wsiach na przełomie XIX i XX wieku. Czyli wtedy, kiedy żyli moi pradziadkowie – pomyślałam. Czytając, wyobrażałam sobie, że postaci to moja rodzina i tak wgryzałam się w tematykę regionalną jednego z beskidzkich pasm.

Niedługo później zrodził się w mojej głowie pomysł, żeby kontynuować badania nad Gorcami. Zaczęłam doktorat. A to była już brama do zrozumienia polskich gór.

Zgłębianie historii Gorców

Bo, widzicie, żeby pisać o czymś doktorat, trzeba zgłębić kontekst zjawiska, Jako że moja rozprawa omawiała Gorce w literaturze i kulturze polskiej na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci, musiałam poznać historię tej okolicy, a także dzieje turystyki górskiej, bo przecież to ona wpłynęła na wzrost zainteresowania górami, a co za tym idzie większą produkcję literacką na ich temat. Po nitce do kłębka, zgłębiałam dzieje osadnictwa, zmiany przebiegu granic, powstanie towarzystw górskich, znakowanie pierwszych szlaków. Żeby lepiej rozumieć krajobraz wielokrotnie jeździłam w Gorce – już wyposażona w nową wiedzę. Zauważyłam wtedy, jaką niespodziewaną przyjemność daje mi wędrowanie po tych górach, kiedy wiem, kto chodził po nich wcześniej, co się w nich wydarzyło, kto poprowadził ten szlak i dlaczego wybudowano to schronisko. Mało tego, miałam wtedy ogromną frajdę z odbywania podróży lekturowych, czyli chodzenia z książką w ręku i czytania opisów krajobrazu, patrząc na to, co opisywano. Nie zdziwi Was chyba, jak powiem, że w pewnym momencie moi znajomi mieli mnie dość.

Nie oceniam po wyglądzie

Z każdą wycieczką, z każdą przeczytaną książką, Gorce stawały się dla mnie coraz bardziej atrakcyjne. Mimo że chodziłam często tymi samymi szlakami, miałam wrażenie, że za każdym razem poznaję je na nowo. Myślałam o poetach, którzy patrzyli na ten sam widok na Tatry, o partyzantach (w tym o moim dziadku), którzy w tych lasach mieli swoje bazy i zastawiali zasadzki. Doszło do tego, że Gorce stały się dla mnie najpiękniejszymi górami w Polsce. Serio. Stawiałam je nad Tatrami czy Karkonoszami, bo oceniałam je już nie tylko po wyglądzie, ale po tym, jaką przyjemność sprawia mi ich odwiedzanie.

Odkrywanie polskich gór

Na mojej ścieżce naukowej zaczęłam też w pewnym momencie eksplorować inne góry. Inne pasma Beskidów Zachodnich – dla kontekstu rozwoju turystyki beskidzkiej. Tatry – bo Gorce były kiedyś uważane za ich część. Sudety – bo wymagały tego prowadzone przeze mnie zajęcia. I tak stopniowo kolejne górskie pasma nabierały dla mnie wyraźniejszych barw, stawały się gęste, pełne znaczeń. Wycieczki coraz rzadziej były już przejściem na czas, dla widoków i sportu. Coraz częściej zaczęłam kontemplować krajobraz, szukać ruin, dotykać kamieni i doczytywać opracowania historyczne. I co było dla mnie najbardziej satysfakcjonujące to świadomość, że mamy w Polsce góry tak rozmaite, o tak różnych historiach, infrastrukturze. Tak jak kiedyś dzieliłam góry na te, z których widać Tatry i te, do których szybko jedzie się z Wrocławia, tak teraz byłam już świadoma skrajnie odmiennych dziejów Sudetów i Karpat. Wiedziałam już, że i tu, i tu są góry popularne i peryferyjne. Są Tatry i Gorce, tak samo jako są Karkonosze i Góry Izerskie. Poznałam historię Małopolski i Śląska i zrozumiałam, że nasze współczesne postrzeganie polskich gór jest bardzo wyprasowane. Wrzucamy czasem do jednego worka Pieniny i Rudawy, widząc w nich zaledwie boisko dla sportowych wyzwań, miejsce rodzinnych spacerów. Wiem to, bo sama tak właśnie na góry patrzyłam. Teraz każde pasmo jest dla mnie odrębnym zjawiskiem, zagadką czekającą na odgadnięcie. A co najważniejsze, dziś już z każdej górskiej wycieczki wracam, jakby mądrzejsza, podekscytowana podróżą w przestrzeni i w czasie.

Praktyczna strona literatury górskiej

Mało tego, w moim przypadku zainteresowanie kulturowymi i historycznymi aspektami gór poprowadziły do rozwinięcia ich rozumienia na płaszczyźnie praktycznej. Bo jak człowiek się naczyta Malczewskiego, albo „Baczmahy”, jak zapozna się z pierwszymi regulaminami GOT i towarzyszącymi nam od zarania turystyki górskiej narzekaniami na „ceprów” i ich nieodpowiedzialne zachowania, to się zreflektuje, żeby samemu do tej krytykowanej już przez Witkiewicza i Sosnowskiego grupy nie należeć. Stąd wzięło się moje zainteresowanie technikaliami wędrowania. Na mapie czytam już nie tylko nazwy, pakując się na wycieczkę biorę pod uwagę najświeższe zalecenia, monitoruję serwisy pogodowe, stronę TOPRu i GOPRu. Wiem, gdzie iść, jak iść, jak planować i jak się pakować. Mój komfort chodzenia skoczył więc o kilka dobrych poziomów, dając mi przestrzeń na cieszenie się byciem w górach.

Teraz łatwiej jest mi poznawać kolejne górskie regiony. I to nie tylko polskie. Wiem już, że więcej satysfakcji mam z chodzenia po górach, o których coś wiem, więc przed wyjazdem w szkockie Black Cuillins czy trydenckie Dolomity – poznaję je. Bo już wiem, że schemat zagospodarowywania gór jest zazwyczaj podobny i ma wspólny XIX-wieczny korzeń. Wiem, że często w górach działa jakieś towarzystwo odpowiedzialne za ich infrastrukturę. Wiem, że o każdych górach powstały jakieś książki podróżnicze, pokazujące ich charakter z pierwszej ręki.

Czym jest dla mnie świadome wędrowanie?

Dla mnie świadome wędrowanie, to szukanie w górach czegoś więcej niż pięknych widoków i sportowych osiągnięć. Mało tego, poznanie regionu i zrozumienie tego krajobrazu może już samo w sobie być źródłem przyjemności. A w moim podkaście chcę dzielić się z Wami tą przyjemnością, nieść dalej w świat ten pogłębiony zachwyt, który sama – niejako przypadkiem – okryłam.

Pozostałe wpisy:

Cover Image for O znakach na szlaku turystycznym

O znakach na szlaku turystycznym

/podcast

Mam dla Was garść ciekawostek, które usprawnią Wasze górskie wędrówki! W tym odcinku zajęłam się teorią i praktyką znakowania szlaków turystycznych. Opowiadam w nim o znaczeniu znaków i kolorów, które możecie spotkać w górach. Dowiecie się kto odpowiada za szlaki, dla kogo są one tworzone oraz jakie są wytyczne ich prowadzenia.

Czytaj dalej →
Cover Image for O niemieckim schronisku pod Babią Górą

O niemieckim schronisku pod Babią Górą

/podcast

Czy wiedzieliście, że jeszcze 75 lat temu 100 metrów pod szczytem Babiej Góry stało murowane schronisko? I to z widokiem na Tatry! Dziś chętnie weszlibyśmy tam na herbatę, ale jedyne co możemy zrobić, to wyobrazić sobie, jak to kiedyś było. W odcinku opowiadam o historii niemieckiego schroniska pod Babią Górą. Tłumaczę, dlaczego w ogóle Niemcy postawili tam swój obiekt. Przy okazji posłuchacie o polsko-niemieckim sporze o Beskidy, o narzekaniach turystów na brak widoków i o konkurencyjnym schronisku PTT na Markowych Szczawinach.

Czytaj dalej →
Postaw mi kawę na buycoffee.to